|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,784
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 12 min 47 s
|
![]()
Wieczór spędzamy na balkonie, "delektując" się polskimi śpiewami dochodzącymi znad basenu. Do tego krótki spacerek nad morze. W Torrevieja mamy tylko 4 noclegi, więc za dużo czasu nie zostało. Ale w zasadzie okolica nie bardzo nadaje się do wycieczek, więc nie ma za bardzo czego żałować. Niestety z 16 dni urlopu aż 6 to przeloty... Że też człowiek musi mieć takie a nie inne hobby...kupiłoby się wycieczkę samolotem i byłoby się w Alicante po 4 godz...
Postanawiamy jeden dzień pojeździć, a drugi, zgodnie z ogólnie panującymi tendencjami, pobyczyć się na plaży. W dodatku znaleźliśmy na balkonie maty plażowe - grzech nie skorzystać (BTW : poprzedniego lata kupiliśmy takie mini- maty w Grecji i wróciły z nami do kraju. Doskonale się wpasowały pod tylny kufer ![]() ![]() Wybieramy obiekt z listy Unesco (nie wiem już który z kolei) - ogrody palmowe w Elx, czyli Huerto del Cura. Jak ogród, to może będzie cień? P. się pyta, czy będą kury ![]() Ogród imponujący rozmiarami nie był, ale ogólnie cały gaj to podobno największe skupisko palm w Europie: zawartość owszem, owszem, przynajmniej dla mnie. P. się chyba lekko nudził: a ja rozpoznawałam kaktusy z domowej kolekcji, tylko duuużo większe ![]() Ogólnie dopadło nas lekkie zmęczenie/znudzenie i kolejne 2 godziny spędziliśmy nad kawą na rynku w Elx (albo Elche, bo tu nazwy były dwujęzyczne, po hiszpańsku i walencku? walencjańsku?) Podjechaliśmy jeszcze do Parque Natural de La Mata y Torrevieja , czy słonej laguny. Fajnie to wygląda, ale raczej z lotu ptaka. Podejść za bardzo nie można, bo podobno się flamingi wystraszą. Parking hen, hen od laguny, wstęp pieszo lub rowerem. Szybki test szerokości bramki wjazdowej (jak przejdzie kierownica, to przejdzie i silnik (boxer!), czyli całe moto) , nikogo nie ma, jedziemy. Niestety ścieżka biegnie dość daleko od samej wody, i tylko się domyślamy, że te różowe plamy na horyzoncie to flamingi... Nie decydujemy się na jazdę "na szagę" bo to w końcu rezerwat a my i tak już chyba mocno przepisy łamiemy ![]() Jeździmy jeszcze trochę "dookoła komina" , ale jakoś nic szczególnie interesującego się nie trafia. Następny dzień do południa spędzamy na plaży (wybaczcie brak zdjęć, ale to niestety typowa plaża z hotelami dookoła) usiłując znaleźć jak najmniej zaludniony kawałek. Ech, greckie plaże... Kilometry piachu (albo kamieni) były tylko nasze... Po obiadku ostatnie zakupy (czyli ile puszek z małżami, ośmiornicami itp. można wrzucić do kufra ponad to, co przewidział producent), ostatni rzut oka na miasto (w sumie nasz apartamentowiec stoi daleko od centrum), snobistyczną z lekka marinę o zachodzie słońca: Ostatnie zdjęcia w temperaturze ponad 30 stopni na rok pański 2009: i powoli trzeba się pakować. Przed nami ok. 2600 km do domu. Ale jeszcze kawałeczek Prowansji chcemy zobaczyć przy okazji. O ile się dogadamy po francusku ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: Poznań
Posty: 5,602
Motocykl: 690 Enduro
![]() Online: 4 miesiące 2 tygodni 1 dzień 4 godz 22 min 10 s
|
![]()
Dodam, że to naturalne, że jakieś dalekie potrawy przyrządzone u nas czy przez nas smakują często lepiej niż oryginał. To kwestia smaku. A smak to rzecz wyuczona. Dlatego każdą potrawę przyprawimy do naszego własnego smaku który jest zbliżony w ramach jednego kręgu kulturalnego. Kto z nas ugotowałby ryż "na klejąco" bez grama soli? A ryba przyprawiona jedynie pieprzem syczuliańskim i chilli?
P S Miejsca bardzo fajne jak i ich opis.
__________________
"A jeśli nie znajde w swej głowie rozumu to paszport odnajde w szufladzie..." |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: wa - wa
Posty: 528
Motocykl: DR 650, KTM 990
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 9 godz 26 min 32 s
|
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,784
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 12 min 47 s
|
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,784
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 12 min 47 s
|
![]()
Raniutko ruszamy na północy wschód, czyli ku domowi. Etap pierwszy równiutko 1000 km do Avignon. Jakoś tak mi się ładnie ten Avignon kojarzy z mostem (byle nie z piosenką Kombii...) i chcemy to zobaczyć. 1000 km autostradami, czyli tak liczymy 7-8 h. Ale nie wzięliśmy pod uwagę, że jest weekend, a my jedziemy wzdłuż wybrzeża... Chyba pół Francji się tam wybrało.... W okolicy Narbonne zaczynamy żałować, że żałowaliśmy kasy na AutoZug, bo właśnie w Narbonne władowalibyśmy moto w zug i obudzilibyśmy się prawie w domu, czyli w Berlinie... A tu korek przed nami, totalnie stojący , na jakieś 20-30 km. Wszyscy wiemy, że moto się zasadniczo mieści między autami, ale R1150GS mieści się jakby nieco mniej. Ogrania nas lekkie zwątpienie, czy boxer to aby na pewno najlepszy motor na świecie
![]() ![]() Po tym wszystkim muszę nieco dojść do siebie: Ale nieco mi w tym przeszkadzają modły na dywanikach Francuzów o nieco smaglejszej karnacji... Pod wieczór docieramy do F1 pod Avignon, powoli już ciemnawo, więc zwiedzanie zostawiamy na jutro. Kolacja w McDonalds, który jest 100 m. Kolejka do kasy prawie jak korek na autobanie ![]() Rano zaczynamy od okolic Avignon: najpierw słynny rzymski akwedukt: Pont du Gard. Jest wcześnie rano, i jesteśmy przed tłumami turystów. To dość duża atrakcja i sam wjazd na parking kosztuje chore pieniądze. Ale jakiś miły pan wychyla się z budki, sugeruje, że możemy śmiało przecisnąć się obok szlabanu. Po czym dodaje "I've never seen you" Akwedukt jest ogromny i prześliczny: ![]() A to małe czarne z boku to ja: Następnie Avigon i pałac papieży: Jakoś te zdjęcia za ładne nie wyszły... Pałac jest ogromny i nie da się go za cholerę zmieścić... A w zasadzie, zgodnie z nauką polskiego kościoła, to byli anty-papieże ![]() Całe stare miasto jest ciekawe, w końcu to XIV wiek No i słynny most w Avinionie. Nie weszliśmy na niego, bo chyba go lepiej widać z daleka, niż jak się na nim stoi: I jeszcze po drodze Orange (strasznie mi się podoba, jak to się wymawia "orąż") z kolejnym rzymskim amfiteatrem, ale podobno jedynym w całości zachowanym w Europie. I faktycznie robi wrażenie. I znowu to małe coś w dole to ja ![]() W Orąż usiłujemy zjeść coś tamtejszego, niestety w knajpach vis a vis najlepiej zachowanego rzymskiego amfiteatru w Europie nie ma nie-francuskich menu....wrrrr.... Na migi tłumaczę, że chcę coś prowansalskiego i prostego. Dostaję rosół z małżami aż zielony od rozmarynu. Ocena ogólna: fuj. Po drodze jeszcze jedna przygoda z paliwem po francusku. Nie chce nam się za często zatrzymywać i w zasadzie jedziemy "od baku do baku". GS posiada całkiem porządny wskaźnik poziomu paliwa, a znaki na autobanie informują co kilka km, za ile stacja. Tak już widzę, że na następną powinniśmy zjechać, za jakieś 2 km. Nagle moto robi pff, pff, zwalnia i staje. Że co proszę? ? Od czego jest kierowca? ? ? Ja mam pilnować paliwa? ? I co teraz? Po jakiemu będziemy prosić o pomoc? Ciekawe ilu kierowców wozi ze sobą kanister! Zsiadam z chęcią mordu w oczach (na szczęście przez ciemne okulary nie widać), a mój szlachetny małżonek się cieszy. Moja chęć mordu narasta zdecydowanie. A on się cieszy, bo w końcu może sprawdzić, czy faktycznie jak się bardzo GSa przechyli, to jeszcze trochę paliwa zleci z zakamarków &%$#! Przechylamy ile się da i faktycznie działa. Dojeżdżamy te 2 km. Po następnych 200 znowu zaczynam się do P. oddzywać ![]() No nic, trzeba grzać dalej, kolejny nocleg w znanym nam już hotelu w Miluzie z przemiłym recepcjonistą ![]() ![]() Coś koło 13 ruszamy w ostatni etap: 950 km do domu. Wszystkie ciuszki na grzbiet , bo jest tylko 20 stopni. Gdzieś za Norymbergą zaczyna być chmurzaście i zimno, a od Lipska regularnie leje. Kondomy na się i jedziemy na Olszynę. Mój "ulubiony" odcinek zjazd z A18 do domu to 50 km przez las pełny zwierzaków i bardzo nie lubię jeździć tamtędy nocą. Zawsze mam wizję bliskiego spotkania z sarną... Ale co zrobić... Tuż przy zjeździe tankujemy polskie paliwo, patrzę na termometr: 8 stopni.... To już wiem, czemu nie mogę portfela rozpiąć i tak się trzęsę... A gość na Shellu uprzejmie pyta, skąd tak po nocy jedziemy. No to ja mu na to, że z Gibraltaru ![]() Na podwórko zajeżdżamy po północy, zdezorientowany pies sąsiada nawet zapomniał, że zawsze poluje na nasze nogawki od spodni, moto do garażu, kufry byle gdzie, my do wyra. Po 5 min. P. wstaje: "bez malinówki się nie obędzie". Dwa mocne łyki i zasypiamy. Dedykacje są zwykle na początku, ale... Poświęcam ten tekst Przemkowi, który odszedł pół roku po tej wyprawie. Tam u góry też muszą być żółte GSy... |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Na kolejne mroźne wieczory - tym razem Bałkany i Grecja [Lipiec 2008] | jagna | Trochę dalej | 33 | 25.01.2011 22:33 |