|
![]() |
#2 |
![]() |
![]()
Nadeszła druga niedziela lipca, a to oznacza, że to finał Stella Alpina. Pozostaje nam wyjechać na Colle del Sommeiller i rozpocząć powrót do domu. Poranek, jak i noc okazują się ciepłe jak na tą wysokość. Dla mnie to najcieplejsza noc w tym miejscu, pośród moich pobytów tu. Na pierwszy wyjazd kupiłem nawet dobry śpiwór, przydał się on rewelacyjnie wtedy ale dzisiaj nie było tak zimno. Nie było nawet przymrozka, jak dwa lata temu, kiedy po przebudzeniu nasze namioty były pokryte szronem, a torby motocyklowe można było łamać – tak były pokryte lodem. Może ta noc była cieplejsza, bo nie było wiatru. A może przez brak wiatru, dolina była spowita dymem i to powodowało, że było trochę cieplej? Podobno takie zabiegi z zadymianiem stosuje się w winnicach na wiosnę, kiedy to pogoda straszy przymrozkami i pali się wtedy bele ze słomą. Kto wie. Ja bynajmniej nie narzekałem na zimno w tym roku.
Ropuch wyglądał na niewyspanego :-) 20230709_063405.jpg Wieczorem ustaliliśmy kolegialnie, że wstajemy wcześnie rano i bez śniadania, porannej toalety, siadamy na nasze maszyny i wyjeżdżamy na 3000 m.n.p.m. Później, pakowanie, śniadanie i w drogę do domu. Zylek miał luźniej, ponieważ on miał tylko do zjechania później na dół do kempingu, spakować motocykl i wrócić na popołudnie do domu. Mi z Ropuchem zostało 1600 km do domu. Rano baza wyglądała jak o zachodzie słońca, w rzeczywistości to 6 rano. Ropuch w pełnej gotowości. Zylek spał i nie bardzo chciał wstawać. 20230709_063427.jpg 20230709_063547.jpg A z góry wyglądał tak 20230709_064432.jpg Tak więc po szybkiej pobudce ruszyliśmy w kierunku przełęczy. 20230709_065407.jpg IMG_4643.JPEG Od miejsca bazy namiotowej, czyli małego płaskowyżu przy schronisku Scarfiotti droga na przełęcz ma kilkanaście km. Można powiedzieć, że dzieli się ona na kilka etapów. Pierwsza część to 16 ciasnych nawrotów z pięknymi widokami na dolinkę i wodospady Rochemolles. Później dość powoli pnący się krótki odcinek z lekkimi łukami, żeby znowu przejść w trawers i dosłownie po kilku nawrotach wylądować na Pian dei Frati. To można powiedzieć taki przedsionek do ostatniego podjazdu – wydaje się, że chyba najtrudniejszego. Na tym odcinku najczęściej dochodziło do finału, który spowodowany był dużą ilości zalegającego śniegu. Od kilku lat organizator załatwia przekop i można bez większych przeszkód wdrapać się na górę. W tym roku śniegu były już tylko śladowe ilości. Tu zdjęcia z mojej pierwszej wizyty w tym miejscu w 2012 roku. Na dole polna gdzie teraz jest obóz. DSC00942.jpg Tu jak zaczynają się serpentyny i powyżej schroniska wodospad. DSC00944.jpg Tu lekkie wytchnienie od serpentyn ale cały czas pod górę DSC00946.jpg To właśnie Pian dei Frati i Ropuch w powrotnej drodze. 20230709_075640.jpg A tyle śniegu było dwa lata temu snieg.jpg Od Pian dei Frati podjazd to już typowe trawersowanie, coś koło 14 nawrotów ale bardzo wąskich, z dużymi luźnymi kamieniami. Trzeba się przełamać i cały czas na gazie. Odpuścisz to leżysz 😊. Może to kwestia terminu i jeszcze za wcześnie było, ponieważ kiedy byłem tu dwa razy w terminach sierpniowych, miałem wrażenie, że droga trochę była posprzątana z tych głazów, a może tylko to złudzenie. 20230709_065412.jpg Sam środek Pian dei Frati i strumień płynący przez niego 20230709_065926.jpg A tu Ropuch szczęśliwy jakby dwójkę strzelił :-) 20230709_070003.jpg Tu chyba dwójkę wrzucił, bo przemknął jak szalony 20230709_070120.jpg 20230709_070850.jpg A tu Pian dei Frati widziany z góry 20230709_070906.jpg |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() |
![]()
W każdym bądź razie my z Ropuchem pomalutku swoim tempem na ciężkich osiłkach pchaliśmy się do góry, kiedy to właśnie na najtrudniejszym odcinku dopadł nas Zylek. Pospał chłopina dłużej i tak nas dopadł, biorąc pod uwagę nawet fakt, że Ropuch korzystał z naturalnej toalety w okolicznościach przyrody. Taki swoisty naturalny ToiToi odwiedził na wysokości 2800 m tylko ścianek z plastiku nie było, co najwyżej jedna ze skały 😊.
Po nie całej godzince byliśmy na przełęczy. O 7 rano ziemia była jeszcze zamarznięta więc można w miarę było się przemieszczać bez błotka. Na przełęczy nocowały dwie terenówki z namiotami na dachu – piękna miejscówka na nocleg. Do tego dosłownie kilka motocykli i to jest największa zaleta wyjazdu o 6 rano . Później już ruch jak na Giewont. Pamiętam z przed dwóch lat, że trzeba było czekać na nawrotach, aż zjedzie kilka motocykli. Teraz tego uniknęliśmy. Śniegu na górze też mniej w tym roku . Nowością jest nowa budowla , przypomina ono schronisko ze zdjęć z przeszłości. Jeszcze zamknięte ale zastanawiam się co to będzie. Robimy szybką rundę wokół jeziorka, które w połowie jest wypełnione śniegiem , lodem, kto wie czym. Kilka fotek dla potomnych i zjeżdżamy do obozu. Zylek na swoim potworze, jak już nas dogonił. IMG_4657.jpg No i oczywiście wreszcie upragnione Coll de Sommeiller 20230709_072027.jpg 20230709_072053.jpg 20230709_072529.jpg Ropuch i powyżej Pic de Sommeiller 3333 m.n.p.m 20230709_072615.jpg No i dziwna budowla przypominająca stare schronisko, które tu było. 20230709_072934.jpg 20230709_073033.jpg 20230709_073147.jpg 20230709_073218.jpg W to miejsce przyjeżdża się z dołu, to praktycznie sama przełęcz. Tyle motocykli było o 7 rano. 20230709_073617.jpg O 8 byliśmy już przy namiotach. Zjedliśmy śniadanie i idealnie słońce wyszło zza gór w dolinę , więc można suszyć i pakować menele. Dziewiąta 30 siedem wybiła i przyszedł czas wyjazdu. Okazało się, że przy pakowaniu motocykli spotkaliśmy jeszcze dwóch Polaków, jednak nie byliśmy jedynymi na tym wyjeździe wariatami. Chłopaki byli chyba z Białegostoku czy jakoś tak. Ropuch będzie pamiętał, bo wymieniał się uwagami, kto ma dalej. Zjechaliśmy jeszcze razem we trójkę do Bardonecchi,, tam czułe pożegnanie z Zylkiem i rozpoczęliśmy z Ropuchem dalszy etap podróży. Okazuje się, że miał element historyczny i to związany ze zlotem. No i miał on charakter również francuski 😊. Śniadnie na trawie IMG_4658.JPEG IMG_4659.JPEG Dlaczego historyczny? A to dlatego, że zaliczyliśmy dwie przełęcze, które są powiązane ze zlotem. Oczywiście poza Sommeiller. Pierwsza z nich to Col de L’Iseran – to na niej, rok przed pierwszym zlotem Stella Alpina, Mario toczył dyskusje z Jean’em Murit’em, na temat organizacji zlotu. Druga to znane Stelvio – to na tej przełęczy odbyła się pierwsza Stella. Można powiedzieć, że zaliczyliśmy wszystkie historyczne punkty Stelli – trochę przez przypadek. Może Stelvio było trochę planowane, bo Ropuch od samego początku cały czas coś wspominał, że nie zaliczył Stelvio kilka lat temu ( nie pamiętam z jakiego powodu), a mi nie trzeba dwa razy powtarzać- chcesz to jedziemy. Col de L’Iseran dołożyłem do trasy, żeby zaliczyć najwyżej położoną przełęcz asfaltową w Alpach. Znaczy pokazać Ropuchowi, no bo oczywiście: byłem tam 😊 jak to często odpowiadałem Ropuchowi na pytanie , byłeś ? Ale po kolei. Pożegnanie z Zylkiem już było, więc trzeba się było dostać do Francji, Najkrótsza droga z Bardonecchi to oczywiście tunel Freju. No tak , tylko on kosztuje jakieś chore pieniądze i jeszcze jedziesz przez ciemną dziurę, w której niektórym zdjęcia robione są za dodatkową opłatą. I nie są to zdjęcia, które chcemy pamiętać i oglądać często jak na przeleczy Galibier. Druga droga to przez wspomnianą przełęcz Galibier ale tam już byliśmy wczoraj. Pozostaje trzecia droga, przez przełęcz Mont Cenis. Tą drogę właśnie wybieramy. Wcześniej korzystamy z (jak się nam wydaje) darmowej autostrady i z Bardonecchi szybkim tempem przemieszczamy się do Susy. Ostatnie zakupy w Piemoncie, tankowanie i wio w górę. Droga na przełęcz jest kręta ale dość szeroka, można ścigać się z lokalsami ale gwarantuje, że stawanie w szranki ze ścigaczami, które są pół metra krótsze od naszych ADV, jest bez sensu. Po chwili jesteśmy już nad zaporą i podziwiamy jezioro Mont Cenis. Można je objechać nawet szutrami dookoła. Jest też miejscem gdzie można w kilka wysokich szutrowych dróg się udać. My na to nie mamy czasu, plan na dzisiaj był ambitny. 20230709_112644.jpg 20230709_112650.jpg Zaliczamy przełęcz i spadamy w kierunku doliny Arc. Z niej właśnie zaczynamy wspinaczkę na L’Iseran. Kilkanaście , może nawet dwadzieścia parę kilometrów podjazdu w pięknych okolicznościach przyrody daje zapomnieć o temperaturze, później czekało nas piekło. 20230709_113606.jpg IMG_4662.jpg |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
![]() |
![]() ![]() ![]()
__________________
kto smaruje ten jedzie |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() |
![]()
Dolina i ośrodek narciarski wokoło
IMG_4664.jpg IMG_4666.JPEG IMG_4667.jpg IMG_4668.JPEG 20230709_121305.jpg 20230709_121802.jpg 20230709_121251.jpg 20230709_121813.jpg Po chwili dojeżdżamy na przełęcz Col de L’Iseran 2770. Jest to najwyższa przełęcz asfaltowa w Alpach. Niektórzy twierdzą, że miano najwyższej przełęczy nosi Col de la Bonette ale to nie prawda. Sama przełęcz Bonette ma 2715, dopiero droga dookoła szczytu Bonette leży ponad 2800 m.n.p.m. i przez to często jest postrzegana za najwyższą przełęcz w Europie. A tu klops to nie prawda 😊. 20230709_123200.jpg 20230709_123345.jpg IMG_4675.jpg Na przełęczy byłem w 2016 roku w zimie na desce. Jeździłem dosłownie po tych samych drogach na desce, co teraz na motocyklu. To fajne uczucie. Jeździłem też na lodowcu Grand Pisaillas – jeździłem bo po siedmiu latach zostały już tylko skały po nim. Grama lodu, masakra jakaś, to samo dzieje się w Szwajcarii, w Austrii, w całych Alpach. Tu kiedyś był lodowiec. 20230709_122433.jpg Zostało trochę śniegu jeszcze na Grande Motte w Tignes ale to już 3656 metrów. 20230709_124735.jpg 20230709_122958.jpg 20230709_123526.jpg 20230709_123555.jpg 20230709_124703.jpg Tu Val d'Isere dzisiaj 20230709_124603.jpg A tu w 2016 roku jak byłem na desce. To samo miejsce robienia zdjęcia, a dwa zupełnie inne środki transportu. disere.jpg 20230709_124711.jpg Nie ma za bardzo czasu na podziwianie widoków, bo jak zwykle czasu mało ale też ludzi bardzo dużo. Jedziemy dalej, droga do Val d’Isere wiedzie pięknym trawersem, jest duża różnica wysokości ale mało zakrętów, więc można powoli turlać się w dół i podziwiać widoki. 20230709_130125.jpg IMG_4676.jpg |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
![]() |
![]()
Samo Val d’Isere to nic ładnego, dużo apartamentowców i turystów. Dużo lepsze wrażenie na mnie robiło w zimie – jednak śnieżny klimat robił swoje . No i pomimo 1800 m.n.p.m robiło się już gorąco. Dlatego polecieliśmy dalej, niestety jeszcze niżej, a to oznaczało temperaturę powyżej 30. Mijamy po drodze Tignes i jezioro Lac du Chevril, a mi przychodzą na myśl wspomnienia z wyjazdu snowboardowego w to miejsce. Byłem tam tylko raz na desce ale dalej twierdzę, że to jedna z najlepszych zimowych miejscówek w Alpach – całkowicie inna niż austriackie Alpy czy Dolomity. Olbrzymie przestrzenie, ilości tras, wysokości na jakich się jeździ, to gwarantuje fun. O ile ma się pogodę jak ja miałem 😊.
No dobra ale schodzę na ziemię, a raczej na gorące siedzenie. Pozostaje nam do podjechania przedostatnia przełęcz w tym dniu – Petit Saint Bernard. I tu mnie Ropuch ma – drugi raz w tym wyjeździe musiałem mu odpowiedzieć : nie, nie byłem tu 😊. Tak naprawdę to jak Ropuch rzucił hasło Stelvio, to tak popatrzyłem na mapę i stwierdziłem, że to bez sensu jechać z Bardonecchi znowu autostradą na Turyn i Milan, trzeba coś urozmaicić. To wymyśliłem sobie, że mu pokażę L’Isoard, a sam zaliczę Małego Bernarda i doliną Aosty dojedziemy do Milano. Ale zanim Mały Bernard został zdobyty to po drodze zaliczyliśmy uroczę miasteczko La Rosiere, która tworzy niewielki ( raptem 150 km tras) rejon narciarski wraz z włoską częścią przełeczy. La Rosiere to po francusku chyba różyczka – no więc jak nas może witać ta miejscowość. Oczywiście piękne francuskie hostessy rzucają nam pod koła naszych lśniących motocykli tysiące płatków róż, w lśniących zębach trzymają dorodne róże, a swym skąpym strojem mówią – zapraszamy, zostań u nas 😊 . _98cf2c12-1935-4c7f-b8f0-c1e538c1d935.jpg Kurde, chyba 30 stopni na 1600 m.n.p.m. przegrzało mi mózg w tym kasku 😊 , oni tylko i aż tylko położyli różowy asfalt i to wystarczyło żeby zrobić na nas wrażenie jakby stały tu właśnie te hostessy. Asfalt ten jest tylko z jednej strony i to od mało popularnego podjazdu od Le Mousselard. Trzeba przyznać że robi wrażenie. IMG_4685.JPEG 20230709_133413.jpg Po drodze do "Różyczki" 20230709_134306.jpg IMG_4688.jpg 20230709_134320.jpg No dobra dość tych marzeń o hostessach. Szybki posiłek w postaci naleśników na przełęczy Petit Bernard, kilka fotek i zjeżdżamy do doliny Aosty. 20230709_135319.jpg IMG_4690.JPEG IMG_4692.jpg Zaraz za przełęczą daje się zauważyć bardzo szpiczasta „dymiąca” góra. Zauważamy ją razem z Ropuchem i wg. mnie to Mt Blanc. Ropuch był na nim i twierdzi, ze to całkiem inny kształt. No ale my zjeżdżamy do doliny Aosty, a to przecież stamtąd biegnie tulem pod Mt Blanc, więc nic dookoła wyższego nie ma. Po powrocie do domu nie dawało mi to spokoju, sprawdziłem i rzeczywiście z Małego Benarda widać Mt Blanc, inna perspektywa mogła mylić. Jak już pisałem, zjechaliśmy do doliny Aosty i tu zaczęło się piekło. Pojechaliśmy w kierunku Aosty i Milanu, a że było już po południu, kilometrów jeszcze dużo przed nami, to cyk na autostradę i tranzyt w kierunku Mediolanu. Do momentu jazdy w tunelach, a jest ich tam sporo, było znośnie, nawet przyjemnie 25 stopni. No ale kiedyś tunele się musiały skończyć. Zaczęły się upały. 39 stopni Celsjusza, do tego potwornie gorący wiatr z każdej strony – masakra. Nie wiedziałem czy zasuwać wszystkie otwory wentylacyjne, czy zdejmować co miałem. Nawet nie wiedziałem, że spadek temperatury do 37 stopni spowoduje we mnie wrażenie ochłodzenia 😊. No trudno, jak to śpiewa Kazik, „inni mają jeszcze gorzej”. W tej części monotonnej wycieczki nic się nie dzieje, tylko upał, autostrada, wyprzedzające nas po drodze Pendolino, które przelatywało obok nas, tak jakbyśmy w miejscu stali. Dojeżdżamy pod Mediolan i znowu stosujemy metodę pokonania autostradowych bramek „na Ropucha” , czyli „boczkiem , boczkiem, żeby się nie ubrudzić”. Ciekawe czy przyjdzie jakiś bilecik za to od Włochów 😊. Na razie to mi bilecik od ALP przyszedł po wyjedzie na zlot TCP na Kaszubach 😊, to może już wyczerpałem limit kar na ten rok. Na wysokości Mediolanu odbiliśmy w kierunku Mozy i jeziora Como i drogą wzdłuż jeziora pojechaliśmy w kierunku Bormio i ostatniej przełęczy tego dnia – Stelvio. Droga wzdłuż jeziora, pomimo że na mapie wygląda obiecująco, w rzeczywistości to rozczarowanie: tunel, tunel i jeszcze raz tunel. Tylko pomiędzy tunelami dostaję się do źrenicy ułamek widoku jeziora i wzgórz jakie je okalają. Niestety szybko zostają te widoki prześwietlone następnym tunelem i w pamięci nic nie zostaje. Dalej droga do Bormio to praktycznie sznur samochodów, które ciężko wyprzedzić, ponieważ z drugiej strony to samo, a wąsko jest bardzo. Wczesnym wieczorem docieramy do Bormio, krótko szukaliśmy noclegu przez Booking ale zdecydowaliśmy, że gonimy na Stelvio. W bookingu był jakiś pokój w hotelu na samej przełęczy, więc stwierdziliśmy, że to fajna opcja. Tu rozpoczyna się krótki epizod związany poniekąd ze Stella Alpina, jak już wspominałem Ropuch chciał zaliczyć ta przełęcz, ja nie protestowałem, a przy okazji podczas naszego wyjazdu na zlot, zaliczyliśmy miejsce pierwszego spotkania Stella Alpina – Passo Stelvio 2757 m.n.p.m. Decyzja o wyjeździe na górę po godzinie 19 była strzałem w 10. Byłem na Stelvio kilka razy i zawsze zostawał mi w pamięci widok takich „Krupówek” albo Sukiennic. Mnóstwo ludzi, samochody, które wyglądały jak kramy – dużo obrazków, które kazały o tym miejscu mówić „przereklamowane”. Nie , nie jest ono przereklamowane, tak samo zresztą jak Grossglockner. One po prostu są łatwo dostępne i ludzi jest dużo. Ale nie o 20.00, bo o tej godzinie wyjechaliśmy na górę. Pusto, dosłownie pusto. Podjazd od Bormio, może ze trzy samochody , dwa motocykle. Na przełęczy cisza, tylko wiaterek. No i może Subaru Impreza WRX STI mocno po tuningu, w którym paliły się hamulce kiedy totarł na górę – ale w środku za pasażera siedziała atrakcyjna dziewczyna to nie ma się co dziwić, że się paliło. W drodze na Stelvio od Bormio IMG_4693.jpg 20230709_194405.jpg 20230709_194811.jpg 20230709_194823.jpg A tu już klasyka. Naklejki zdzierają, bo już nie było by sensu tej tablicy. IMG_4695.jpg 20230709_195811.jpg No i na dół - pusto jak nigdy. 20230709_200656.jpg 20230709_200711.jpg Okazuje się, że w hotelu który na bookingu miał wolne miejsca, w recepcji powiedziano, że OCUPATO , nic nie ma. Nie lubię takich akcji i nie chciałem klikać przez Booking pokoju – znaleźliśmy mały hotel na dole w miejscowości Sulda. Tym sposobem zjechaliśmy pustą drogą ze Stelvio w kierunku Merano. Przed 21 byliśmy w Suldzie. Szybkie piwko na start, prysznic po 600 km w siodle i jedzenie. No właśnie, o tej porze ledwo co znajdujemy ostatnią czynną kuchnie - wskakuje włoska pizza i piwko. W hotelu jeszcze wybłagaliśmy ostatnie piwko i lulu do łóżeczka. Dzień był długi, rano jeszcze Coll de Sommeiller, po drodze Col de L’Iseran , a na koniec jeszcze Stelvio. Tylko te trzy przełęcze to 4000 metrów przewyższenia licząc Coll de Sommeiller od biwaku, bo gdyby dołożyć z Bardardonecchi to jeszcze tysiąc by doszedł. Dzień długi, upalny ale jakby mnie Ropuch zapytał czy bym to powtórzył, bez wahania bym odparł : spoko 😊 Piwko na start albo jak kto woli na koniec IMG_4702.jpg IMG_4705.JPEG 20230709_205939.jpg Wybłagane piwko w hotelu na koniec 20230709_222729.jpg I Sulda nocą 20230709_222122.jpg 20230709_222213.jpg 20230709_222433.jpg Cały męczący , gorący dzień mapa przed.JPG |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() |
![]()
Po nocy przychodzi dzień, dla nas ostatni dzień. Nie wiem ile tych dni policzyć, bo ja wycieczkę rozpocząłem po 15 w środę, a dziś jest poniedziałek. Tak więc albo to piąty dzień albo piec i pół 😊. Nie ważne. Ważne, żeby liznąć znowu coś co tu jest, a nie szybko może się zdażyć z racji odległości jakie nas dzielą od domu.
Wstajemy jako pierwsi na śniadanie o 7.30. To dobra pora, bo do domu ponad 1100 km, a Ropuch nawet stówę więcej. Na śniadaniu spotykamy Polaka, alpinistę z Bielska. Jest już kilka dni w Alpach i dzisiaj atakował Ortler – najwyższy szczyt w Tyrolu Południowym. My , a raczej ja mam w planach pokazać Ropuchowi też niemałą przełęcz bo 2509 m.n.p.m. Przełęcz graniczną pomiędzy Italią, a Austrią. Po włoskiej stronie to Passo Rombo, po austriackiej Timmelsjoch. Startujemy z Suldy po ósmej i jest jeszcze rześko. Niestety im bliżej Meran, tym temperatura stawała się wyższa. W oddali widać tylko hektolitry wody jakie wydobywają się z armatek wodnych wprost na sady. Z daleka tworzy to swoistą aureolę nad drzewkami owocowymi. Tankujemy w Merano i zaczynamy wspinaczkę na przełęcz. Po drodze dostaję opieprz od strażnika miejskiego, że za szybko jadę i wyprzedzam, to samo dostaje kierowca Porsche, który zapieprzał też zdrowo. Ropuchowi się upiekło. Docieramy na górę, znowu robimy zdjęcia do kolekcji tablic z nazwami przełęczy i rozpoczynamy ostatni etap drogi do domu. Poranek w Suldzie i Ortler w tle. IMG_4706.JPEG W drodze na Timmelsjoch 20230710_095827.jpg 20230710_095831.jpg 20230710_095847.jpg To już Timmelsjoch lub Passo Rombo jak kto woli 20230710_101111.jpg 20230710_101000.jpg IMG_4710.JPEG IMG_4711.JPEG 20230710_101049.jpg IMG_4707.JPEG Po drodze jeszcze opłata i zdjęcie z odbudowanym muzeum, co to się zjarało kilka lat temu, przeciskamy się już w upale przez Solden, w którym kręcili Bonda i dojeżdżamy do autostrady na Innsbruck. 20230710_102039.jpg 20230710_102121.jpg IMG_4720.JPEG IMG_4717.JPEG Dobrze, że jechaliśmy na motocyklach. Korek w kierunku autostrady miał kilka kilometrów i tylko my zdecydowaliśmy się go omijać środkiem – inni motocykliści raczej stali. No cóż – Austria. Dalej to już tylko autostrada. Tankowanie , jazda , tankowanie. MC DONALD’S na Rochlence, najbardziej obleganej stacji w Czechach i dalej jazda. Dwie krople deszczu koło Ostrawy ( olbrzymia burza nas goniła od Brna) i czas pożegnań na A1, na MOPie w Knurowie. Tam ja już A4, a Ropuch A1 do domu. O 21:56 zameldowałem się pod bramą. To był następny „szybki przedłużony weekend”. Tak jak dwa lata temu poznałem na Stelli Zylka, super bezproblemowego gościa, z którym po trzech dniach znajomości pojechałem na Sardynię, tak w ten dłuższy weekend poznałem drugiego super bezproblemowego wariata. Mało tego, ma tak samą twardą dupę jak ja i może w tranzycie jechać od tankowania do tankowania. Nie wiem tylko czy wytrzymałby tyle co ja, bo ja mam większy zbiornik 😊 i robiłem pauzy wymuszone 😊. A na poważnie Panowie, dziękuję za extra trochę daleki ale szybki wypad. Miło było wciągać nosem kurz za Zylkiem, co nie zdarza się często , bo to zwykle mi przypada rola prowadzącego. Miło było pokazać Ropuchowi kilka nowych miejsc. Tak wiem, to nie taki wyczyn pojechać w Alpy Francuskie i Piemont ale Ropuch szczerze dał do zrozumienia, że mu się podobało – a to daje satysfakcje. Po prostu chce się z takimi TYPAMI jeździć. I pomyśleć, że Ropuch kupił tylko ode mnie rower😊 P.S. Taka mała statystyka mi się wyświetliła na liczniku – Ropucha bolała najbardziej liczba litrów ale chyba nie przeliczał przez średnią cenę w Europie 😊 licznik.jpg P.S. 2 . Na Stelli Alpinie byłem trzy razy w terminie zlotu oczywiście i powiem tak: jeśli ktoś będzie chętny na następny raz popełnić kilka tysięcy kilometrów w kilka dni to jestem chętny. Jeden warunek – pogoda must be. P.S.3. Zdjęcie laski z różą w zębach zostało wygenerowane przez sztuczną inteligencje 😊 No ostatni dzień wyglądał tak mapa ost.JPG |
![]() |
![]() |
![]() |
#8 |
![]() Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lubelskie
Posty: 581
Motocykl: CRF1000
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 5 dni 4 godz 56 min 17 s
|
![]()
Zacnie
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Stella Alpina-Piemont | myku | Umawianie i propozycje wyjazdów | 207 | 27.03.2025 06:49 |
Niedźwiedzie, szerszenie i muchy, czyli MOTO POŁUDNIE 2023 | Mech&Ścioła | Trochę dalej | 75 | 04.07.2023 08:56 |