|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
![]()
DZIEŃ VIII 29.08.2011r 541km
Rano oczywiście budzi nas głos z rakiety. Niebo zaciągnięte. Zwijamy obóz, grzejemy Afryki, jeszcze pięć schodków i jesteśmy na drodze. Manemu przy wyjeździe strzelił wężyk od olejarki i konkretnie rzygnął olejem. Usłyszałem kilka mocnych polskich słów, na szczęście niezrozumiałych dla autoktonów, zresztą wokół nie było żywej duszy. Many niestety musiał wybebeszyć pół Afry i przez pół godziny machał kluczami ale dał radę. Ja w tym czasie żegnałem się z naszym cyplem. Przejeżdżamy przez jeszcze uśpione miasteczko i idziemy wzdłuż morza na EREGLI. Droga przepiękna. Masę winkli a po lewej przez cały czas błękit wody. 209.JPG Odbijamy na KARABUK. Droga prowadzi przez góry, zaczynają się strome podjazdy i konkretne zjazdy. Przejeżdżamy przez masę tuneli. Najdłuższy miał 4876m długości. Nie ma co, robi wrażenie. Stwierdzam, że Turcja jest bardzo rozwinięta gospodarczo i ma wspaniałą sieć drogową. Przebijamy się przez KARABUK. Niestety trasa prowadzi przez centrum. Ruch jak to w tureckich miastach czyli krótkimi skokami naprzód, dużo trąbić i komu się uda wcisnąć ten jedzie. Już się do tego przyzwyczaiłem i coraz mniej zaczyna mi to przeszkadzać. Niestety słońce pali i pot leje się po dupie. Docieramy wreszcie do SAFRANBOLU. Naczytałem się o tym miasteczku, że piękne, że stare, że zabytki Unesco więc koniecznie chciałem zażyć nieco kultury. Miało być zwiedzanie i obcowanie z dawną architekturą a tu… A KULTURA JEGO MAĆ!!! Najpierw jakiś cholerny objazd, potem walka z tubylczą samochodową dziczą i wściekłą temperaturą a na koniec parę takich sobie domków. I to niby, że takie to super? Starówka legnicka jest podobnie ładna, a chłodniej i mniejsza zadyma uliczna. Zdegustowani, jedziemy dalej na KASTAMONU. Z szacunku do czytających nie zacytuję co Many mówił o moim pomyśle zwiedzania zabytków Unesco. Droga raz lepsza, raz gorsza. Ciekawym sposobem utwardzania tureckiego asfaltu jest wysypywanie na roztapiającą się drogę luźnego żwiru. Przejeżdżające auta swoim ciężarem wgniatają ten grys w asfalt i droga jakoś się trzyma. Niestety nawierzchnia ta bardzo zżera nasze oponki i nie chciałbym sprawdzać jak się Afra trzyma na mokrych wystających kamyczkach. Na szczęście zapomniałem co to deszcz. Droga 765 z KASTAMONU do INEBLU to czysta motocyklowa bajka. Stwierdzam, że jest piękniejsza i dziksza niż Transsofgarska. Przejazd przez wysokie góry, ostre winkle, wielkie spady i podjazdy. Mosty, wiadukty i tunele. Czasem nawierzchnia piękna a czasem wygląda jakby ją sołtys zwinął na noc a pozostawił tylko rozrzucone kamole. Małe wioseczki i miasteczka zawieszone na skale. 235.JPG Raj motocyklowy. Byłem w niemym zachwycie widząc wieżowce strzelające w niebo wprost ze skały i na dodatek wszystkie były kolorowe. Tu nie ma szarych miast jak u nas. Nawet wielkie blokowiska są kolorowe i uśmiechnięte. Po trasie nad rowem napotykamy na białych szmatach napisy „KEBAB”. Kurde myślę sobie, wreszcie pojem prawdziwego tureckiego kebaba, który mi się marzył od dawna. Zajeżdżamy na plac, który od biedy można by nazwać parkingiem. Obok stoi rozpadająca się buda, znaczy dom, jakieś zdezelowane auto i bawiące się dzieci. Widok niezbyt zachęcający. Już mieliśmy się stamtąd zawijać gdy z chaty wyszedł mężczyzna i pozdrowił nas gestem dłoni. Odpowiedzieliśmy. Zagadnąłem KEBAB. Uśmiechnął się : Kebabi, salat? No dogadaliśmy się. Zaprowadził nas pod drzewo gdzie stał rozpadający się stół i gestem kazał czekać. Moja wygłodniała wyobraźnia już pokazywała mi talerz pełny pachnących pasków Doner Kebaba, bez frytek wprawdzie, bo mówił, że nie ma, ale z pieczywem a tureckie pyszne jest i micha salat też. Oj żołąd mi się zakręcił. Po chwili zajechała salat. Wielki talerz pokrojonych pomidorów, ogórków, zielona ostra papryczka, zielona pietruszka, cebulka mniam, mniam. Koszyk pieczywa. A pan powiedział, że kebabi już tuż, tuż. Po chwili widzę … niesie wielki dymiący talerz… stawia przed nami… o ku….. 232.JPG … może minę miałem debilną ale sam jestem sobie winien. Przecież kebab to baranina a ja właśnie dostałem michę parującej, gotowanej baraniny. Ale co tam w końcu to mięso. I zabraliśmy się z ochotą do ogryzania baranich kości a, fakt, mięsko zacne było. Pożarliśmy, zapaliliśmy. Przyszedł pan i zapytał czy jeszcze, odparliśmy, że wystarczy i zapłacimy. Pan rzekł 50 tureckich wariatów. Zwariował!!! Ale zaraz przypomniałem sobie, że ten naród to szanuje tego, który się targuje. Zakończyło się na 10 i paczce cukierków dla dzieci (warto je wozić ze sobą). Z pełnymi brzuchami dosiadamy Afryk i naprzód. Z pełnym brzuchem droga jakby weselsza. Wpadamy do INEBOLU. Tu góra spotyka się z morzem, widok cudowny. Przejazd przez centrum czyli targowisko nawet o tak późnej porze jest dość skomplikowany i wymaga sporej cierpliwości, bo bazarowe życie nie rozumie tego przejezdnego i nie zwraca na niego uwagi – czytaj każdy lezie jak chce i ma cię głęboko a tych lezących jest naprawdę mrowie. Na szczęście znów wpadamy na nadmorską ścieżkę. Po prawej góra, po lewej skarpa, czasem 20 czasem 40 metrów przepaści i błękit morza. Pięknie ale po dziewiętnastej miejscowego czasu jest już ciemno jak w dupie ale co tam. Zresztą trzeba szukać miejsca na obóz a tutaj jedyna płaska przestrzeń to droga. Na stacjach benzynowych próbuję złapać języka na temat campingu. Oczywiście w esperanto bo tureckiego jeszcze nie pojąłem a oni w innych językach nie bardzo. Pokazują, że dalej. Na szczęście to w naszym kierunku. Docieramy do ABANA. Ciemno. Przy trasie same hotele i domy wczasowe. Lud siedzi w kafejkach, pod parasolami i się bawi. Niestety hotel to nie nasz przedział cenowy. Wchodzę do jakiejś knajpki. Na szczęście właściciel trochę kumaty po germańsku. Wychodzi ze mną przed knajpkę i pokazuje 300m prosto w lewo i ścieżką cały czas aż dojedziemy do campingu. Jedziemy. Na ścieżce sporo piachu, zresztą obok słychać morze, więc przejazd po ciemnicy dostarcza sporo emocji. Po około półtora kilometra docieramy do campingu. Jakaś zamknięta knajpka, parę drewnianych bud, stary camper, karłowate drzewka i trochę trawy. Ale życia tu nie widać. Pusto, głucho, nikogo. Wracamy niepyszni do knajpki z miłym panem. Tłumaczę mu, że tam nie ma nikogo. Wsiada do auta i pokazuje żeby jechać za nim. Wracamy na camping. Miły pan obleciał wszystko, faktycznie nikogo. Wyciągnął telefon i dryń dryń, jak się okazało do właściciela. Po około 15 minutach przyjechał właściciel. Podziękowałem miłemu knajpiarzowi. Właściciel stwierdził a i owszem możemy się rozłożyć – 40 tureckich wariatów. Kurde przegięcie. - Many idź się targuj a ja rozkładam dom. Wrócił Many. - I jak? - 35 wariatów - Toś cholera utargował - 35 za spanie i dołożył sześć Efesów - No to co innego Dodatkowo pan campingowy przytargał jeszcze stolik i dwa krzesła. No dzień się ładnie kończy a obok dyskoteka i lecą miejscowe kawałki, nawet fajny folk, a od morza niesie szum fal. Jest też prysznic. Wprawdzie woda zimna ale można obmyć kurz z jajek. Kończę piwo wsłuchany w miejscową spokojną muzykę i idę spać. CDN.... |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
![]()
DZIEŃ IX 30.08.2011r 398km
Budzi nas jak zawsze głos z rakiety, to już rytuał. Zupka, kawa, dom do wora, kibel oczywiście na narciarza i w drogę. Pogoda piękna choć to już norma. Droga prowadzi nas nad samym morzem ale przez góry. Lepszej nie mogłem sobie wymarzyć. Winkiel za winklem, z góry na dół i pod górę. Gaz, redukcja, złożenie, hampel, piętro w dół, złożenie – do temperatury już przywykłem, jest bosko. Droga wyboista i nierówna. Akurat na Afrykę. Widoki zapierają dech w piersiach. Często zamiast pobocza przepaść i morze, z drugiej skała. Niestety docieramy do odcinka świeżo i grubo posypanego grysem. Horror. Przy 20/h nosi przodem jak wściekłe, trzeba lekko przyśpieszyć ale i tak jest nie fajnie a hamowania praktycznie nie ma. Przy stromych podjazdach tył chodzi na boki. Po około 12km na szczęście grysowa trasa się kończy. Można znów rozkoszować się widokami a jest co podziwiać. Po drodze napotykamy parę remontowanych odcinków. Ktoś zabrał asfalt i zapomniał go oddać. 277.jpg Jest zabawa. Na szutrze kiwamy wszystko co jedzie, zresztą Mitasy E07 sprawdziły się na całej trasie. 120km robimy w 3,5 godziny. Na trasie spotykamy dwóch Szwajcarów na Burgmanach. Chłopaki do Turcji przylecieli samolotem ze sprzętem turystyczno motocyklowym, wypożyczyli dwa Burgmany i na kołach zwiedzają Turcję. Fajny pomysł. Jedziemy dłuższy czas razem. Chłopaki potrafią jeździć. Na winklach Afrą ciężko im było dotrzymać kroku. 266.jpg Wreszcie wjeżdżamy do SINOP. Jest to około 30 tysięczne miasteczko malowniczo rozłożone nad piękną zatoką. Część miasta okalają starożytne majestatyczne mury, fragmentami wchodzące wprost do morza. Przypominają one o dawnej świetności tego miejsca. Z trzech stron miasteczko otoczone jest przez morze. Jest ono bardzo urokliwe, gęsta stara zabudowa poprzecinana jest przez wąskie uliczki. W centrum spotykamy małżeństwo z Bułgarii, podróżujących na dwóch Yamahach. Pogadaliśmy chwilę, na szczęście znali ruski i zostawiłem ich z Mańkiem a sam zagłębiłem się w labirynt małych uliczek. Czas płynie tu jakoś spokojniej, nie ma normalnego tureckiego zgiełku. 293.jpg303.jpg Niestety czas ruszać chociaż tu z przyjemnością można by spędzić parę dni. Wyjeżdżamy z SINOP, Kierujemy się na GERZE. Powoli góry się wygładzają ale morze mamy przez czały czas po lewej. Ciągniemy przez cały czas 010 w kierunku Gruzji. Mijamy GERZE, ALACAM, w BAFRA robimy zakupy w Carfur. Ceny jak u nas tylko X2. Carfur jest to jedyna sieć marketów napotkanych przez nas w Turcji. Zresztą markety są tu bardzo rzadko a zakupy robi się w małych sklepikach. Pieczywo za to można dostać tylko w piekarniach, jest ich sporo, a browarek tylko w sklepach na, których widnieje reklama Efez i nie są one zbyt gęsto. Alkohol zresztą jest niemożliwie drogi. Many stwierdził, że gdyby nie browar to stać by nas było na hotele – e jak zwykle przesadza, zresztą bez hotelu da się zasnąć. Wjeżdżamy do SAMSUN. Miasto robi na mnie wrażenie, jest piękne. Trasa ciągnie się nad samym morzem. Trzy pasy w jednym kierunku a pomiędzy drogą a plażą wesołe miasteczka, place zabaw, baseny, korty , parki, parki rozrywki, zoo, jakieś festyny i cholera wie co jeszcze. Miasto żyje i się bawi. Żeby tak u nas. Docieramy do TERME i na obrzeżach udaje się nam znaleźć camping oczywiście nad samym morzem. Wjeżdżamy. Podchodzi jegomość. - Ile kosztuje? Popatrzył na nas -Polonia? - Tak - Dla Was na ziemi nic, bo na trawie to trzeba by zapłacić Wybieramy oczywiście na ziemi, a jakże. W koło masę aut i gromady grillujących autoktonów. Widać moda na grillowanie dotarła do nich niezbyt dawno i przyjeżdżają w takie miejsca na kolację całymi rodzinami. Na szczęście im głębiej w ciemność to zaczynają się rozjeżdżać i nastaje błoga cisza. 329.JPG |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Maramuresz - 100 kilometrów offu solo [Sierpień 2011] | bukowski | Trochę dalej | 21 | 08.01.2014 13:15 |
Bałkan trip, prawie solo. [Sierpień 2011] | majki | Trochę dalej | 129 | 18.01.2012 16:52 |
Albania/Czarnogóra 6-21 Sierpień 2011 | Jaca GDA | Umawianie i propozycje wyjazdów | 24 | 02.08.2011 21:59 |
ISLANDIA-sierpien 2011 | myku | Umawianie i propozycje wyjazdów | 18 | 30.03.2011 18:14 |
Maroko sierpień/wrzesień 2011 - wybiera się ktoś...? | Joseph | Umawianie i propozycje wyjazdów | 12 | 18.02.2011 20:01 |