Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30.12.2010, 18:20   #1
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
Domyślnie

Poprzedniego dnia wieczorem robimy „burzę mózgów” z mężem właścicielki pensjonatu, mówiącym całkiem, całkiem po angielsku. Chcemy pojechać w góry Durmitor, ale droga przez góry jest biała na mapie. Czytając relacje poprzedników w sieci (to był 2008 przypominam), zgłupieliśmy, czy jest szansa na przejazd tamtędy naszymi maszynami. Co prawda to GSy, ale opony mamy zdecydowanie mało terenowe…
Nasz gospodarz twierdzi, że droga może być mocno terenowa, on jej nie zna (choć jest przewodnikiem!), ale może na moto się uda. A w ogóle to po białych drogach w Czarnogórze się nie jeździ… Hmmm… Ale my chcemy to zobaczyć…. Do tego kanion rzeki Tara, Piva i inne takie…
Kilometrowo nie jest to zbyt daleko (ok. 150 km do stóp masywu górskiego), ale nie bardzo wiadomo, czego się spodziewać. A&A są za wypadem 2-dniowym z namiotem, my za wieczornym powrotem. Koniec końców postanawiamy pojechać każdy po swojemu i startujemy w przeciwnych kierunkach. Zobaczymy, w którym miejscu na siebie wpadniemy…
My wyruszamy dość wcześnie, przez Budve i dalej na północ przez Cetinje do stolicy – Podgoricy. Nic ciekawego w przewodniku o niej nie piszą, więc się nie zatrzymujemy. Pakujemy się przez centrum, ale miasto małe, więc problemu nie ma. Najładniejszy był most, coś mi się kołacze, że zbudowany przez Amerykanów po wojnie kilka lat temu, ciekawe, czy w ramach przeprosin za bombardowania:


Dalej główną drogą (nr 2), ale ruch raczej niewielki. Wzdłuż drogi płynie rzeka Mrtvica, są już górki, miejscami droga biegnie wąwozem, i ogólnie ładnie jest:




Ciekawe co oznaczał ten znak?


Odbijamy nieco w bok, żeby zobaczyć Park Narodowy Biogardska Gora. Taki kawałek lasu (bukowy chyba?) i fajne jeziorko.


Chłodnawo się robi, nawet coś tam kropi, a nam do głowy nie wpadło, żeby kondomy wziąć… Ale na szczęście zaraz przestaje. Ale o jeżdżeniu w krótkim rękawku na dziś trzeba zapomnieć.

Wracamy do głównej drogi i przed Mojkovacem odbijamy na zachód, na Žabljak. Droga wije się wzdłuż rzeki Tary i jest chyba najpiękniejszy kawałek drogi w Czarnogórze. Szkoda, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby od czasu do czasu wykarczować nieco krzaków na poboczu, bo skutecznie zasłaniają widok na Tarę, płynącą w dole. Ruchu prawie żadnego. Jedziemy krajoznawczo, delektując się widokami:






Krótka przerwa na zakładanie skarpetek bo zimno w gołe nogi (a ja jak zwykle w sandałach/klapkach ) Kasku nie ściągam


Mijamy piękny most nad Tarą


Żeby zrobić powyższe zdjęcie, P. zjechał w dół jakąś polną piaszczystą drogą. Ja odmówiłam kooperacji, bo mam chwilowo jakiś lekki uraz co do jeżdżenia po kopnym piachu (może dlatego, że koncertowo się wywaliliśmy na wydmie miesiąc wcześniej?). Poza tym jazda dla pasażera, który nie ma jak podnieść tyłka w czasie jazdy jest taka sobie.



Dojeżdżamy do Žabljaka (Žabljaku?). To główny czarnogórski ośrodek sportów zimowych, dookoła górki dochodzące do ponad 2000. Latem zdecydowanie senny… Przerwa na obiadek i ruszamy dalej. Przed nami Durmitor. Jest ładnie. Jesteśmy jakby na płaskowyżu, a dookoła coś podobnego do połonin.


Próbujemy dotrzeć nad jezioro Crno. Niby jest drogowskaz, ale później następują 4 rozjazdy jeden po drugim i na każdym brak oznaczeń… Szuter robi się coraz bardziej kopny, według GPSa jesteśmy na środku niczego i zarządzamy odwrót.
Wracamy na asfalt. Za 1 km jest zjazd na drogę przez Durmitor, co do której tyle było wątpliwości dzień wcześniej. No nic, jedziemy. Hmmm. Asfalt. Wąski, ale asfalt. Z osobówką da się nawet minąć (a dokładnie jedną po drodze spotkaliśmy ) Asfalt wygląda na świeżo położony i to może tłumaczyć niewiedzę naszego gospodarza.


Krajobraz się zmienia na alpejski. A mi aż oczka się świecą, jak widzę pięknie sfałdowane wapienie – zdjęcie formatu A3 do dziś mam na ścianie w pracy Do tego jeszcze widzę krasowe ponory i inne takie…
Jest pięknie !








Droga przez Durmitor (w linii prostej) ma jakieś 20 km, ale być w Czarnogórze i nie przejechać tamtędy to grzech. Szczególnie dla tych, którzy nie byli w Alpach.

Droga kończy się podobnym płaskowyżem, jakim się zaczęła:


I takie fajne tuneliki ze skrzyżowaniami też są:


Gdy powoli zjeżdżamy w dół, słyszymy pierwszy dziś motocykl. A na motocyklu oczywiście Aga i Adam. Zgodnie z zasadą „take it easy” nie bardzo się śpieszą, choć już popołudnie. Obstawiamy, że nocują dziś w namiocie

Dojeżdżamy do drogi głównej (nr 18), ale nadal jest ładnie. W dole Pivsko jezero (chyba tama na rzece Piva).




A to jedno z moich ulubionych zdjęć:


Został nam już tylko powrót do Bigovej przez Nikšič i Podgoricę, czyli jakieś 130 km. Droga biegnie przez płaskowyż koło 1000 m n.p.m. i też brzydka nie jest.

A bardzo późnym wieczorem (albo raczej nocą) dostajemy smsa „wracamy dziś”.
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30.12.2010, 22:09   #2
AdaM72
 
AdaM72's Avatar


Zarejestrowany: Aug 2008
Miasto: gdzie?
Posty: 131
Motocykl: ?? tak, to niewykluczone ale dokładnie to nie pamiętam
Przebieg: tak
Galeria: Zdjęcia
AdaM72 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 dni 6 godz 31 min 52 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał jagna Zobacz post



Ciekawe co oznaczał ten znak?
Ten znak, w wolnym tłumaczeniu, oznaczał tyle co wykrzyknik na podobnej tarczy u nas.
A odnośnie jazdy na zawzmiankowaną "białą drogę" w Durmitorze, to dodam, że my zdecydowaliśmy się wyjazd dopiero, kiedy Slobo (ten przewodnik od naszej hawiry) obrzuciwszy mocno krytycznym wzrokiem nasze motocykle zawyrokował: "nie macie szans". Żeby trzymał dziób na kłódkę, to nie pewnie nie ruszylibyśmy z miejsca. A tak, wziął mnie na ambicję (co? ja nie przejadę?!). Tyle, że rzeczona trasa okazała się elegancką asfaltóweczka, w sam raz na matiza, no ale na pociechę trafiliśmy po drodze nad dość przyjemne słone jezioro:
__________________
#8 W podpisach nie warto pisać byle czego. Tylko same mądrości.
#5 A jak się komu nudzi to niech sobie coś w Świątyni poczyta.
AdaM72 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03.01.2011, 19:33   #3
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
Domyślnie

Poprzedni dzień spędziliśmy pracowicie, a jutro czeka nas przejazd przez bliżej nieznaną Albanię, więc postanawiamy jeden dzień nie robić nic. Tzn. poleżeć na betonowej plaży, skorzystać z miejscowej knajpy i się spakować.
Plaża miała szerokość w porywach do 3 m i była konstrukcji kamienno – betonowej. Od wchodzenia do wody dość skutecznie odstraszały jeżowce, a my nie mieliśmy klapek… Ale i tak było fajnie


W końcu zaliczyliśmy słynną (według miejscowych, bo jej sława do Polski nie dotarła) restaurację rybną. Polecamy. Apetyt (nieprzyzwyczajonym) psuje jedynie wylewanie rybich flaczków do morza tuż przy wejściu, ale podobno od tego lepiej ryby biorą, więc klient powinien być i tak zadowolony.
Po południu mały spacerek na drugi brzeg zatoczki, skąd były ładne widoczki na Bigovą i zawadzamy na lokalny cmentarz. Prawosławny. Chyba 95% grobów nosi to samo nazwisko!




Wyjechaliśmy dość wcześnie rano znaną nam już drogą przez Budvę i Bar w kierunku Albanii. Od razu wyjaśnię, że przez Albanię chcieliśmy (a z zasadzie musieliśmy) tylko przeskoczyć, bo po pierwsze w 2008 nie było tam jeszcze zbyt wiele porządnych asfaltowych dróg, a po drugie mieliśmy być na konkretną datę w Salonikach. Poza tym nie można mieć wszystkiego: nastawiliśmy się na Czarnogórę i Grecję, więc do Albanii trzeba pojechać raz jeszcze
Ostatnie tankowanie w Czarnogórze (nie byliśmy pewni, jak będzie z kartami w Albanii, a leków nie chciało nam się kupować). Pachnie już Albanią, bo żeńska część obsługi nosi hidżaby.
Płacąc za benzynę zauważam brak drugiej, na szczęście debetowej, karty. Ostatnio miałam ją w ręku w Chorwacji, więc szukaj wiatru w polu. Lekka panika, bo to było prawie tydzień temu, więc różne fajne rzeczy mogły się zdarzyć. I do tego oczywiście nie mam numeru do banku żeby ją zastrzec. Mam za to numer innego banku na drugiej karcie, też Visa. No to dzwonię, może podadzą numer do jakiegoś centrum Visy. Dzwoni się fajnie , 8 zł/minuta. Panienka po dłuższym namawianiu i tłumaczeniu, że jestem na końcu świata w Albanii (niewiele skłamałam, to było ze 3 km od przejścia) dyktuje jakiś numer. A pod numerem zgłasza się …inny bank. Mnie powoli szlag trafia, bo zaraz pieniądze na karcie telefonu mi się skończą. Biorę telefon P. (służbowy ) i dzwonię do mamy. „Nie wiem jak masz to zrobić , ale musisz mi zastrzec kartę do bankomatu”. Mama znalazła jakiś stary wyciąg, poudawała mnie (w końcu wie np. jak brzmi nazwisko panieńskie mojej mamy ) i zastrzegła. Pod wieczór dostaję upragnionego smsa: załatwione, nikt nie używał karty. Uffff… Do dziś nie wiem jak ją zgubiłam.

Wjeżdżamy do Albanii przez Muriqan i mamy wrażenie, jakbyśmy do Azji wjechali. Przejście (o ile to tak można nazwać) akurat było w budowie, asfaltu brak, ogólny bajzel i syf. Paszporty podbijają w jakiejś budce, kompletnie nie rozumiemy co do nas mówią, jedziemy dalej, na Shkodër. Przedmieścia miasta są chyba cygańskie i wyglądają, hmm…


Jedziemy koło Krujë, nie wiedzieć czemu nie wpadamy na to, żeby zwiedzić zamek i lecimy na Tiranę.
Tu musimy pstryknąć fotę:


Mocno nas straszono przejazdem przez Tiranę (totalny brak obwodnicy) i Adam ma podrukowane zdjęcia satelitarne Plus nasz GPS z ubogą mapą Albanii i jakoś dajemy radę. Trochę jakieś inne zasady ruchu, brak podziału na pasy ruchu (chyba jest ich tyle, ile akurat potrzeba), ale nikt krzywdy nam nie robi i przejeżdżamy bez większych problemów. Zabytki Tirany są specyficzne, więc oglądamy je tylko z siedzeń.






To ostatnie to mauzoleum Envera Hodży, zaprojektowne przez jego córkę.

Jedziemy dalej na południe, drogą SH1. Chyba po nowym asfalcie. Widoki zapierają dech. Dotychczas wydawało mi się, że górskie drogi prowadzi się głównie przełęczami, ale w Albanii widać nieco inaczej. Mam wrażenie, że droga prowadzi od szczytu do szczytu, i aż boję się patrzyć w dół.




Zatrzymujemy się na obiad w terenie, ale musimy odjechać ze 100 m od asfaltu, żeby przestać czuć smród przydrożnych śmieci.


Ale jest pięknie:


Dojeżdżamy do Elbasan, gdzie mieściła się największa huta aluminium. Te widoki to my znamy, na szczęście głównie z przeszłości…


W Elbasan skręcamy na wschód, w kierunku Macedonii. Nadal górzyście i ładnie, tylko trochę niżej. Zaczyna się kraina bunkrów


Podobno było ich 600 tys. Każdy kosztował tyle co mieszkanie (pewnie dlatego na mieszkania już nie starczyło…) i do niczego nigdy się przydał. Aż trudno uwierzyć, że cały naród może wierzyć w urojenia jednego przywódcy… Ale Albania to oczywiście tylko jeden przykład z wielu…
Im bliżej granicy, tym „wskaźnik obunkrowania” wyższy. Można naliczyć kilkadziesiąt nie obracając głowy.
Konkurs obrazkowy: ile widzisz bunkrów?


Tylko liznęliśmy Albanię, na pewno trzeba tu wrócić i poszwędać się po tych pięknych górach, póki nie ma nawału turystów. No ale trzeba się nastawić na drogi szutrowe. Swoją drogą... to chyba w sam raz na moją F650 GS
Widać, że cywilizacja atakuje Albanię mocno, przy głównych drogach chyba co 5 km budowano właśnie stacje paliw albo restauracje...
Dojeżdżamy do granicy z Macedonią w Përrenjas nad jeziorem Ohrydzkim, trochę czekamy w kolejce i droga wolna.


Pod wieczór dojeżdżamy do Ohrydu, jednego z większych miast w Macedonii, korzystamy z usług „naganiaczy” i mamy nocleg w cenie (chyba) 8 euro/pokój. Standard jest jaki jest, ale to tylko jedna noc. Ruszamy wieczorem na miasto, jak chyba wszyscy mieszkańcy i turyści Tłok straszliwy. Ale z powrotem Europa Postanawiamy poszperać, co w tej mało znanej Macedonii jest ciekawego i jutro kawałek się przejechać. Na szczęście mamy przewodnik Bezdroży i stawiamy na jeziora Ohryd i Prespańskie. Na razie bardzo podobają nam się ceny, szczególnie owoców

Ostatnio edytowane przez jagna : 03.01.2011 o 19:38
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06.01.2011, 17:41   #4
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
Domyślnie

Raniutko wyjeżdżamy z macedońskiego Ohridu na głodnego, punkt pierwszy to zakupy śniadaniowe. Najważniejsze – kawa w puszce, najlepiej z lodówki i jedziemy wzdłuż brzegu jeziora Ohrydzkiego. Dość mocno zagospodarowane turystycznie (aż żałujemy, że noc spędziliśmy w mieście). W końcu jest kawałek pustego, skręcamy w bok i mamy doskonałe miejsce na śniadanie w pięknych okolicznościach przyrody. Niestety kawa nie była już z lodówki...




Skałki wapienne pod wodą przypominały wręcz rafy koralowe…


Nasyceni jedziemy dalej wzdłuż brzegu, po prawej jezioro, po lewej górki (Park Narodowy Galičica), aż dojeżdżamy do jednego z najważniejszych zabytków w Macedonii – klasztoru (Monastyru) świętego Nauma. Z roku 905, zbudowany ponoć przez samego owego Nauma, obecnie prawosławny. To zdjęcie od strony jeziora, niestety nie moje:


a to już moje


atmosfera w środku fajna… Niestety św. Naum za dużego przebicia u góry chyba nie ma (albo za mała była moja świeczka), bo intencja nie spełniona do dziś


Do klasztoru statkami z Ohrydu przypływają spore ilości turystów, na szczęście my byliśmy w miarę wcześnie. Zaparkowaliśmy na jakimś polu pszenicy, czy czegoś podobnego, i chyba nawet niezbyt legalnie weszliśmy od tyłu, nie płacąc nic…

Z monastyru fajniutką krętą drogą przez górki nad następne jezioro, Prespańskie, na którym spotykają się granice Macedii, Albanii i Grecji.


Chyba jedyne zdjęcie, gdzie oboje jesteśmy na moto:


Przy okazji: Grecja nie uznaje nazwy „Macedonia” i mówi coś w stylu „Była Jugosławiańka Republika Macedonii”. Nad jeziorem Preszpańskiem sporo opuszczonych ośrodków wypoczynkowych, takich socjalistycznych w stylu…


Kolejne żywe żółwie (strasznie dużo jest rozjechanych...)


Przejeżdżamy u stóp masywu Baba (ponad 2300 m n.p.m.) i wracamy na główną drogę. Czas powoli wjeżdżać do Grecji, bo niektórzy chcą jeszcze dziś kupić bilet na prom w Salonikach, a jest już po południu. Przez Bitolę I Florinę wjeżdżamy z powrotem do UE. Ale tak naprawdę nadal jesteśmy w Macedonii, tyle, że greckiej. Krajobraz się zmienił, jest żółto i sucho. I pięknie!


A ta fotka to dla mnie kwintesencja północnej Grecji:


Jesteśmy głęboko wdzięczni, że na znakach są litery łacińskie, bo odcyfrowanie nazwy Θεσσαλονικη zajmuje zdecydowanie więcej czasu, niż rzut oka z jadącego motocykla. Ale z każdym dniem będzie lepiej i szybciej

Tuż przed Salonikami (albo jak kto woli Θεσσαλονικη ‘ami) decydujemy się na rozczłonkowanie, bo robi się późnawo. A&A jadą załatwiać bilety na Kretę (już nie do końca pamiętam, może mieli już nawet wsiadać na ten prom?), my na południe szukać noclegu. Jedziemy jakieś 50 km autostradą (raz każą płacić, raz nie, sama już nie wiem, to chyba zależało od widzimisię osoby na bramce) i zjeżdżamy w Katerini na wybrzeże, Olimpijskie zresztą. Szukamy noclegu. Jakoś nie widać szyldów „pokoje do wynajęcia”, kilka pensjonatów, jakie widzimy jest pełne. W końcu lipiec, morze, itd. Próbujemy na kempingu, ale cena zwala nas z nóg. I hałas też Jedziemy więc nieco dalej od brzegu, w końcu i tak nie zamierzamy leżeć na plaży, a nocleg tylko na jedną noc. Wjeżdżamy do Korinos, ale tuż też nic. W końcu w akcie desperacji zatrzymujemy się na głównej drodze i pytamy miejscowych siedzących w knajpce. Są bardzo mili, wykonują jeden telefon do szwagra kuzyna żony która wynajmuje apartamenty i już mamy gdzie spać. Żona kuzyna szwagra ma na nas czekać pod ratuszem. Czeka. Ale niestety słowa po angielsku nie zna, ale jedziemy za nią. Ma wolne studio: pokój z kuchnią i łazienką i klimatyzacją (to powoli niezbędny element wyposażenia…). Bardzo nam się podoba, cena znośna, patrzymy na mapę, jesteśmy w zasadzie u stóp Olimpu i zapada decyzja o dłuższym pobycie. Co prawda miejsc do spania tylko 3, ale jedną noc damy radę. Później będziemy już sami.
Za chwilę (to wioska i wieści o motocyklu z dalekiej Polski szybko się rozchodzą) przychodzi jeszcze bratowa tej żony kuzyna szwagra pana z knajpy, która jest Polką. I już mamy zapewnione cowieczorne miejscowe przysmaki i porządną grecką kawę…
Już po ciemku dojeżdżają A&A, mają jakieś kłopoty z biletami, ale ogólnie coś załatwili i jutro mają płynąć. A właścicielka przynosi jeszcze jakiś specyfik w sprayu na mrówki, który zaraz okaże się bardzo potrzebny, ale i tak nie uchronił Adama przed nocnym atakiem mrówek…

cdn (ale powoli wena twórcza mnie chyba opuszcza )

Ostatnio edytowane przez jagna : 06.01.2011 o 18:07
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.01.2011, 14:45   #5
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
Domyślnie

Rano rozstajemy się z połową uczestników. Po śniadaniu my ruszamy w Masyw Olimpu, oni na prom do Salonik. Trochę się boimy tłumu turystów, ale okazuje się, że Olimp nie należy do punktów w programie wycieczek. Jedziemy kawałek autobaną (znowu machanie ręką, że mamy jechać, a nie płacić), zjeżdżamy na Litihoro i dalej już znaki na park narodowy Masyw Olimpu. Można dojechać asfaltem do ostatniego parkingu (ok. 2000 m n.p.m.) , a dalej już tylko szlaki piesze. Jest las i chłodno, nawet długi rękaw wskazany (ale sandały jak zwykle):


Olimp słynie ze szczytów osnutych mgłami, ale akurat nie trafiliśmy…


Trochę się pokręciliśmy dookoła, nawet ładne szuterki


Zwiedziliśmy jeden prawosławny monastyr (św. Dionizosa chyba)


i zjechaliśmy do Litohoro. mniej więcej 2 km niżej …. I tu już opał był standardowy, posiedzieliśmy trochę w cieniu i stwierdzamy, że w górach jednak lepiej.


No to szybka analiza mapy i jedziemy. Z mapami w zasadzie codziennie mamy jakiś problem. Na lokalnych skrzyżowaniach sytuacja wygląda najczęściej tak: mapa papierowa każe w prawo, GPS w lewo, a znaki prosto. Mapie papierowej przestajemy ufać pierwszej, jak tylko znajdujemy datę wydania (2000), no cóż, nowszej nie było w domowej bibliotece Ale mapy na Tom Toma niby aktualne… Jak już kompletnie nie wiemy co robić, to się pytamy. Ale konwersacja niestety dość często wygląda tak: „Excuse me, do you speak English?” „Yes, of course” „Could you tell us how to get to ….” “Eeeee…” I dalej po grecku…
Siedzimy w Litohoro i widzimy jakąś pięknie wijącą się lokalną drogę “ode wsi do wsi” przez cały Masyw Olimpu. Tylko czy asfaltowa? Na mapie papierowej nie ma ani tych wsi, ani tej drogi. Tankujemy, pytamy. Konwersacja jak wyżej. No nic, do odważnych świat należy. Początek fajny, winkielki asfaltowe pną się w górę. Nagle z krzaków wyskakuje jakiś gość w kamizelce i macha. Wygląda jak członek lokalnego OSP Pyta się po co i gdzie jedziemy (po angielsku) ale odpowiedzi najwyraźniej nie rozumie. A my nie wiemy o co chodzi. Droga nieprzejezdna? Pożar lasu? Usiłujemy się dowiedzieć, czy przejedziemy. A ten duka tylko „water, water” No chyba nie powódź, jak wszystko dookoła wyschnięte na wiór? W końcu, nie patrząc na dalsze machanie rękoma, jedziemy. I znowu winkielki piękne. Ludzi brak, raz na godzinę mija nas jakieś auto, pięknie jest. I do dziś nie wiem, o co z tą wodą chodziło :?






GPS pokazuje nagle drogę w bok, która składa się z samych serpentyn, takich 180˚, i kończy na szczycie. Oczka się kierowcy zaświecają, mi nieco mniej, bo jakoś wykończona powoli jestem tym upałem. Ale jedziemy. Asfalt jak wczoraj położony, żywej duszy (no dobra, konie były) fajny chłodny wiaterek.




Droga kończy się bramą z greckim napisem, czort wie co to było, z daleka widzimy tylko strażnika z długą bronią. Ośrodek wojskowy? Bardziej wyglądał na narciarski… W każdym razie wiatr, że głowę urywa, widoczki rewelacja.






Czas wracać po śladach. Jedziemy przez biedniutkie wioski, drewniane mosty nad wyschniętymi rzekami, mijamy stada kóz i ogólnie klimat fajny a wszystko to jakieś 50 km w bok od Wybrzeża Olimpijskiego z tłumami plażowiczów…
Zjeżdżamy z górek po zachodniej stronie, dobijamy do żółtej drogi, jakieś 100 km później do autobany (tym razem płacimy) i już jesteśmy w naszym Korinosie. Chcemy zjeść coś lokalnego w lokalnej knajpie, ale (jak to na południu) kucharz przychodzi na 20tą i na razie są dania odgrzewane wczorajsze Właścicielka ku lepszemu zrozumieniu przysyła kelnerkę-Ukrainkę i udaje nam się coś zamówić mimo braku menu Ja jak zwykle moją ukochaną horiatiki (czyli po prostu sałatkę grecką), P. kusi się na mięsko. Do rachunku dostajemy deser gratis – i tak już będzie za każdym razem.
Nasza sąsiadka Polka już czatuje na nasz powrót i ledwo bierzemy prysznic już zjawia się z kawą i arbuzem Jak twierdzi jest spragniona konwersacji po polsku. A my porządnej kawy Dostajemy taką jak w Turcji, gotowaną w rondelku, stawia na nogi w minutę. A ogólnie od jakiegoś czasu króluje tu frappe, czyli napój kawopodobny na bazie rozpuszczalnej neski. Ale na te upały – idealna, z lodem…
Słyszymy z oddali jakieś śpiewy – okazuje się, że to wesele. A konkretniej korowód weselny. Podziwiamy – pannę młodą, że nie mdleje w sukni w tym upale, a gości, że tańczą i grają…


Dobrze, że mamy nocleg w zwykle, "nieturystycznej" wsi. Gdzie indziej byśmy tego nie zobaczyli... A jakby ktoś chciał tak się zatrzymać, to proszę, telefon na powyższym zdjęciu
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Bałkany & Grecja 17-26.06 czy ktoś leci???? Pirania Umawianie i propozycje wyjazdów 0 05.06.2011 23:08
Gorąca Andalucia na mroźne wieczory [Wrzesień 2009] jagna Trochę dalej 46 10.02.2011 23:40


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:37.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.