Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09.03.2025, 22:41   #1
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 398
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 18 godz 27 min 28 s
Domyślnie

Dzień 20 – czwartek – 4 sierpnia

Chcemy wystartować o 6:00, więc pobudka musi nastąpić o 5:00. Nie da się inaczej Żegnamy się z Amirem. Gdy odjeżdżamy wylewa za nami wodę z buteleczki trzymanej w dłoni. To podobno „na szczęście”.
Mam nadzieję, że będzie nam dane się jeszcze kiedyś spotkać.
Rzut oka na przyrządy pokładowe- około 30 stopni, idzie żyć.
Miasto śpi, jedzie się dobrze.
Pewnie się powtarzam, ale uwielbiam wschody słońca. Mogę powiedzieć, że kilkadziesiąt już ich widzieliśmy. Wszystko dzięki motocyklom. Kiedyś Harley wymagał od nas startowania wraz z nastaniem dnia, zanim upał zrobi się nieznośny, a teraz robimy to chyba z przyzwyczajenia. Chociaż nie: to pozostałość dziecięcej ciekawości, która nie pozwala przespać kolejnego, nowego dnia.
Widok wschodzącej ponad horyzont, gorącej kuli ma w sobie mistycyzm powodujący, że za każdym razem spektakl ten wydaje się niepowtarzalny.


529.jpg


Niesamowite krajobrazy przeplatane są bardzo dekoracyjnymi budowlami w miasteczkach.


530.jpg


531.jpg


533.jpg


Pamiętając niepowtarzalny smak mango jaki dostępny jest chyba tylko w Iranie, każdego dnia poszukujemy tego owocu. Niestety, już od jakiegoś czasu nie udaje się go znaleźć. Robimy małą przerwę przy dobrze zaopatrzonym warzywniaku, ale tutaj także nam się nie udało.


534.jpg


Zajeżdżamy jeszcze do piekarni. Produkują tu chleb w wydaniu folii bąbelkowej: bardzo cienki, ale za to w formacie chyba metr na metr. Chcemy 2 sztuki, ale nie ma mowy! Dostajemy pięć i piekarze za żadne skarby nie chcą od nas przyjąć pieniędzy. Bardzo chętnie pozują za to do pamiątkowej foty.


532.jpg


Na wylocie z miasteczka wyprzedzam na ciągłej, co widzi policjant. No to będzie wtopa – myślę. Ale on nie zatrzymuje nas, jedynie wykonuje teatralny gest bicia brawo z odpowiednim wyrazem twarzy.
Poczułem się jakbym dostał w pysk…


Wyjeżdżamy w bardziej odludne rejony: tablica informuje, że to park narodowy. Ciekawe co tu chronią? Fakt, krajobrazy bardzo przyjemne: pluszowe górki, ale przyrody raczej niewiele. Czuć natomiast coś innego: smród palonego plastiku. Miejscami jest tak nieznośny, że trzeba jechać na wdechu. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale jest gorzej niż jadąc za irańską ciężarówką!


535.jpg


536.jpg


537.jpg


Robiąc postój, mamy okazję obserwować idące gdzieś dzieci. W pierwszym momencie wydawałoby się, że do szkoły, ale przecież są wakacje… Później zauważamy jak na pierdziochu podjeżdża ojciec z matką, zaś z budynku wychodzi ubrana w kimono nastolatka. Nie dość, że strój nie spełnia tutejszych standardów, to jeszcze ma odkryte włosy! Wsiada z rodzicami na motorek i jadą. Fajnie spojrzeć na trochę swobody.



538.jpg


539.jpg


540.jpg


Przejeżdżając przez miasteczko widzimy ludzi jedzących lody z automatu. No, takiej okazji nie możemy przegapić! Jest i lodziarnia, a przed nią tradycyjne „leżanki”, aby móc na nich zjeść w spokoju. Zmłóciliśmy lody, a Ania poszła do toalety. Mnie natomiast – jak to zazwyczaj bywa w Iranie – obstąpił tłum ciekawskich. Pogadaliśmy, na ile ręce pozwoliły.


539-1.jpg


Zajeżdżamy do małego miasta Paveh. Mamy nadzieję, że uda się znaleźć tu nocleg. Hotel na szczęście pusty, wszystkie klucze od pokoi wiszą na haczykach. Recepcjonista jednak mówi, że wolnych pokoi brak. Ale nie musimy się martwić, bo jego znajomy ma pokoje do wynajęcia…
Jedziemy do kolejnego hoteliku – o Nazwie Aram. Na fasadzie były cztery gwiazdki, ale jedna odpadła – pozostał po niej jedynie blady ślad na tynku. Pokoje nawet spoko, choć do czterech, czy nawet trzech gwiazdek to im daleko Folklor jest: w wannie stoi woda, bo spadek ustawiony jest w odwrotną stronę niż korek. To wszystko jednak nie jest istotne. Najważniejszym bowiem wyposażeniem jest klimatyzator! Choć wygląda jak kiedyś nasze piece konwekcyjne, to działa. Z początku miałem pewien problem z ustawieniem


541.jpg


542.jpg


Wykąpani walimy na szamę do miasta. Miasteczko niewielkie, ale ciekawe. Aby gdziekolwiek się dostać, trzeba pokonać trochę schodów. Lenistwo wygrywa i decydujemy się iść ulicą prosto, która zdecydowanie łagodniej schodzi w dół . Mijamy bardzo dużo sklepów z materiałami i zakładów krawieckich. Materiały porozwieszane są przed sklepami i idąc chodnikiem można się w nie zaplątać.


543.jpg


544.jpg


545.jpg


550.jpg


Zauważamy, że większość mężczyzn chodzi ubrana w charakterystyczne szarawary, czy raczej kombinezon z szerokimi spodniami, przewiązany czymś na kształt naszego pasa szlacheckiego, czy może szarfą. Oprócz tego dużo ludzi nosi specyficzne białe buty z podeszwą zrobioną ze sznurka zwiniętego począwszy od obrzeży buta, a skończywszy na jego środku.


546.jpg


547.jpg


548.jpg


549.jpg


Dla miejscowych stanowimy chyba taką samą atrakcję, jak oni dla nas. Widać, że są nas ciekawi, każdy się z nami wita. Jeszcze w hotelu znaleźliśmy knajpę, która opublikowała w mapach gogle zdjęcia z kilkoma potrawami. Na jednym z nich dostrzegliśmy danie z bakłażana! Ponieważ kiedyś jedliśmy coś podobnego w Turcji i było to niesamowite danie, postanawiamy iść do tego lokalu i pokazać na zdjęciu, że akurat to danie poprosimy. Mamy już trochę dość jedzenia na chybił trafił, bo mam wrażenie, że często dostajemy to samo: coś a’la pieczone szaszłyki. Nie, żeby były niesmaczne, ale trochę nam się przejadły.
W lokalu pokazujemy zdjęcie i prosimy o to danie oraz bierzemy jeszcze jedno – coś w stylu zupy – niespodzianki. Czekamy i czekamy. W międzyczasie do naszej knajpki zagląda masa ludzi: nie siadają i nic nie zamawiają, lecz tylko wchodzą na chwilę. Prawdopodobnie przychodzą, żeby nas sobie obejrzeć. W pewnym momencie przychodzi matka z synem, może 12- letnim i wypycha go w naszym kierunku. Chłopak, jako jeden z bardzo niewielu tutejszych mówi po angielsku. Robi wielkie oczy i jest tak zestresowany, że poza odpowiedziami na nasze pytania, nie mówi nic więcej. W sumie dobrze, że „nas odwiedzają”, bo czekanie na żarcie wybitnie nam się dłuży.
Po jakiejś godzinie otrzymujemy wreszcie nasze danie.
Okazuje się ono… wysmażoną na wiór płastugą! Zanim zrobimy raban, patrzymy ukradkiem na zdjęcia znalezione w Internecie i nie wierzymy własnym oczom! Przecież to ewidentnie zdjęcia ryby!
Tak bardzo chcieliśmy zjeść bakłażana, że oboje (!) widzieliśmy na zdjęciach akurat danie z niego przyrządzone
Cóż, będzie płastuga! Aż do dziś, podczas całej podróży, nie jedliśmy ani razu ryby.
Za to zupka okazała się bardzo dobra, choć w smaku nie podobna do niczego, co potrafilibyśmy nazwać.


551.jpg


552.jpg


Zapłaciliśmy za nasz obiad, jak na tutejsze warunki, całkiem sporo. W sumie czemu się dziwić – co za idiota zamawia w górach rybę!

Teraz pora popedałować do cukierni na deser. Naczytaliśmy się wiele, że kuchnia irańska jest prawdopodobnie najlepszą na świecie, gdyż właśnie tu stykają się tradycje kulinarne wschodu i zachodu, okraszone wielowiekową kulturą Persji. Ponoć dotyczy to także słodyczy, w tym baklawy. Akurat znajdujemy przybytek z tym deserem, więc zamawiamy po sztuce z różnych odmian. O ile żadne z nas nie jest wybitnym fanem tego przesłodkiego wynalazku, to kupione tu słodkości okazały się przepyszne! Smaki, które zostały zaklęte w tych maleńkich ciasteczkach, pozostaną z nami na długo. Bardzo dobra okazała się baklawa pomarańczowa.
Mamy jeszcze ochotę na lody szafranowe, które znajdujemy niedaleko. Bierzemy porcję – jak irański zwyczaj nakazuje – z sosem marchewkowym. To także jest świetnym połączeniem kulinarnym.


553.jpg


554.jpg


Nie było mądrym obżarcie się aż tak bardzo, bo droga do hotelu – pomimo braku schodów – idzie cały czas lekko pod górkę. Po drodze zauważamy znaną i lubianą u nas markę motocykla. Niestety, jest to tandetny chinol, lub lokalna produkcja, a KTM to wyłącznie okleina.


555.jpg


Nie pozostaje nam nic innego jak podkręcić na maksa klimę i spać.
Budzę się około 4 nad ranem. Coś jest nie halo – jest gorąco, źle się śpi. Okazało się, że fantastyczna klimatyzacja wyzionęła ducha i przestała chłodzić.

Dziś pokonaliśmy 634 kilometry.
Dredd jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19.03.2025, 15:28   #2
Wegrzyn
 
Wegrzyn's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Monschau / Radoszewice
Posty: 1,906
Motocykl: RD07
Przebieg: 44000
Wegrzyn jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 4 tygodni 1 dzień 5 s
Domyślnie

Ta ryba na pierwszy rzut oka wyglada jak kurczak
__________________
XRV750 RD07 / BMW R1200RT
Wegrzyn jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30.03.2025, 19:08   #3
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 398
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 18 godz 27 min 28 s
Domyślnie

Dzień 21 – piątek – 5 sierpnia

Dziś kolejny dzień w drodze. Poranek jest o tyle inny niż dotychczasowe, że jak wstaliśmy było jeszcze ciemno. Miasto śpi. Tu słońce wstaje ewidentnie później. Startujemy o 6:00. Na ulicy widać tylko ekipę sprzątającą, toczącą nierówną walkę z bałaganiarzami, a raczej pozostawionymi przez nich śmieciami.
Mapa dzisiejszej trasy pokazuje niezliczoną ilość serpentyn, co sugeruje piękne, górskie widoki. Oprócz nich zaplanowaną mamy także inną atrakcję: część trasy przebiegać ma po szutrach.
Jedziemy znowu przez park narodowy. Wysokie góry w kolorze cynamonu, kardamonu i curry: raz nagie skały, innym razem miękkie i pluszowe pagórki. Na dole jeziorko.


556.jpg


557.jpg


558.jpg


Mijamy małe wioseczki, gdzieniegdzie widać biedę. Słońce schowane jeszcze za chmurami tworzy charakterystyczną, niebieską poświatę. Jedzie się naprawdę przyjemnie. Co jakiś czas spotykamy leżące przy drodze psiury. Jedne zaniepokojone dźwiękiem motocykla stoją i nerwowo strzygą uszami, inne totalnie nas ignorują nawet nie przerywając sobie dotychczasowej aktywności w postaci wylegiwania się. Zdarzają się jednak nieliczne, które po prostu gonią za nami.


559.jpg


565.jpg


560.jpg


Ania nie jest zachwycona jazdą po szutrze, ale okazuje się, że jest równo – niektóre fragmenty to prawie szutrostrada.


563.jpg


564.jpg


562.jpg


566.jpg


Raz zimno, raz ciepło. W górkach pięknie, choć śmierdzi, bo palą śmieci. Aż dziw bierze, bo napis głosi, że jesteśmy w turystycznej wiosce.


567.jpg


568.jpg


569.jpg


Słońce powoli zaczyna wychodzić zza masywu, zmieniając oblicze gór. My tymczasem pniemy się to w dół, to w górę. Lubię pustynię, ale góry także mają w sobie pewną magię.


570.jpg


571.jpg


572.jpg


573.jpg


Wypatrujemy po drodze stacji paliw. Pomimo znaków „z dystrybutorem” jak na razie nie mamy szczęścia. Za to udaje się namierzyć piekarnię i to produkującą chleb w stylu okrągłego podpłomyka. Ten rodzaj chleba zdecydowanie bardziej nam smakuje od „folii bąbelkowej”, która cieniutka i ogromna, bardzo szybko się zsychała. Jedząc te okrągłe placki można zrozumieć zasłyszane słowa biblii o dzieleniu chleba. Zapewne tak to wyglądało… W sumie działo się to niezbyt daleko stąd.
W piekarni można oprócz chleba kupić podstawowe artykuły, wobec czego zaopatrujemy się w serek do smarowania pieczywa.
Piekarz oraz klienci nie pozwolili nam zapomnieć, że jesteśmy w Iranie – nie dane nam jest zapłacić…
Czy powinniśmy przyjmować takie prezenty? Kilkukrotnie zastanawialiśmy się z Anią nad tym. W końcu, obiektywnie rzecz biorąc, jesteśmy bogatsi od naszych darczyńców, a co za tym idzie zakupy w Iranie są dla nas relatywnie tanie. Jednak - skoro – pomimo tego, że my przyjechaliśmy z demokratycznej, bogatej Europy, ktoś chce nas obdarować, robi to z własnej woli i nie powinniśmy czuć skrępowani takim prezentem, tylko z wdzięcznością go przyjąć.
Jedyne co możemy zrobić to serdecznie podziękować, zrobić sobie na pamiątkę zdjęcie i zabrać ze sobą na zawsze tę cząstkę dobroci, zaklętą we wręczonym nam podarku. Geście wykonanym wobec ludzi nieznanych, niewiernych, których darczyńcy zapewne już nigdy więcej nie spotkają.


576.jpg


Wyjeżdżamy z miasteczka.
Znowu piękne, urzekające krajobrazy, a w mijanych wioskach często bieda, wyraźnie widoczna bieda.


574.jpg


575.jpg


577.jpg


578.jpg


W którejś z kolei wioseczce widzimy ludzi przed budynkiem. Dobrze nas poprowadziła intuicja – to sklep. Przed nim zaś samowar, w którym – a jakże – herbata. Przed sklepem zaś stoją ławki, na których można przysiąść. Kupujemy dżem z marchewki, robimy sobie kanapki, które popijamy herbatą. Za herbatę nie płacimy – to oczywiście prezent. Warto było pokonać tyle kilometrów nie po to, aby zobaczyć cuda architektury, wspaniałą przyrodę i inną, ciekawą dla nas kulturę.
Naprawdę warto było tu przyjechać, by doświadczyć takich chwil jak ta.
Chwili, której nie sposób opisać.


579.jpg


580.jpg


581.jpg


582.jpg


583.jpg


Droga wspina się łagodnie, lecz coraz wyżej. Wreszcie wjeżdżamy na 2350 metrów. Wysokość jednak nie powoduje, że upał mniej daje się we znaki, bo nadal jest ciepło – 37 stopni.
Wypatrujemy stacji paliw, bo choć nie mamy palącej potrzeby zatankowania, wolimy mieć bezpieczny zapas. O, jest znak, zaraz powinna być stacja. Ale tej nie widać. Może nie zauważyliśmy, albo zlikwidowali?
Za kilkadziesiąt kilometrów sytuacja się powtarza. Oznakowanie jest, ale nie ma gdzie zatankować.
Nieważne! Mijane krajobrazy nieodmiennie zachwycają. Tam, gdzie są poletka uprawne, zboże wygląda tak pięknie i miękko jak perski dywan. Przychodzi na myśl jak przyjemnie byłoby się tam położyć. Z oddali zarys poletek wygląda jak wzór na wyblakłej od palącego słońca tkaninie.


584.jpg


Wjeżdżamy do Saqqez. Miasto to jest naszą ostatnią szansą na zakup jakichkolwiek pamiątek na irańskim bazarze. Jesteśmy wcześnie, zaś z mapy wynika, że jest tu bazar, więc zakupy powinny się udać. Szybko znajdujemy na przedmieściach hotel – Kurd, leżący przy rondzie, na którym najzwyczajniej w świecie pasą się krowy. W tym hotelu także miała miejsce degradacja – z 4 gwiazdek, jedna została zdjęta, albo sama odpadła
Płacimy za nocleg 8 milionów, a hotel okazuje się całkiem przyjemny. Jednak pewien element folkloru jest: na wyposażeniu pokoju znajdują się klapki i to nie byle jakie, bo marki Casio, jednak każdy z innej pary


595.jpg


593.jpg


585.jpg


Walimy na zakupy, ale coś nam się nie podoba. Niby na ulicach sporo ludzi, jednak mijane sklepy zamknięte. No tak: dziś piątek! Czyli dzień wolny…
Na bazarze nic się nie dzieje, ale powinno udać się znaleźć otwarty sklep. Nie udało się: albo faktycznie wszystko jest zamknięte, albo byliśmy za mało wytrwali.
O ironio – małe zakupy udało się nam zrobić w hotelu. W gablotce przy recepcji wystawionych jest kilka ręcznie robionych naszyjników z „pestek” bodajże dzikiej pistacji. Wykupujemy wszystkie, a nawet pytamy, czy nie dałoby się dostać ich więcej. Niestety, jest to typowy handmade i trzeba by poczekać kilka dni, aż uda się wykonać kolejne sztuki.


592.jpg


588.jpg


Na skwerkach, trawnikach i wszelkich choć trochę zielonych miejscach porozkładane kocyki i piknik trwa w najlepsze. Czajniczki i samowary do herbaty, obok biegają dzieciaki. Nawet na rondzie, gdzie wcześniej pasły się krowy siedzą ludzie. Całe miasto się bawi!


586.jpg


587.jpg


591.jpg


Motocykl parkujemy przed samym hotelem na chodniku, na którym nasz pojazd jest bezpieczny od samochodów – żeby tam wjechać trzeba pokonać ok. 20 centymetrowy krawężnik. Dodatkowo z jednej strony chroni go latarnia Późny obiad jemy w hotelowej knajpie: zupę i kurczaka z grilla. Idziemy jeszcze na chwilę na miasto: pijemy sok z melona, jemy lody z marchewką i coś a’la budyń.


589.jpg


590.jpg


Wieczorem słychać cykady.
Szkoda, że na ulicy taki tumult, że trzeba zamknąć okno i włączyć klimę…
Na nas jednak już czas.

Dzisiejszy bilans kilometrowy to 299.
Dredd jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.05.2025, 18:56   #4
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 398
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 18 godz 27 min 28 s
Domyślnie

Dzień 22 - Sobota – 6 sierpnia


Rano okazuje się, że nie doceniliśmy irańskich kierowców Choć przed motocyklem stoi latarnia, zaraz za nim zaparkowany jest samochód! Nie wiem jak te konserwy tam wjechały…
Szczęśliwie alarm nie pokazuje, aby był aktywowany, co oznacza, że motocykl nie został puknięty.


594.jpg


Startujemy około 6:00. Jest jeszcze ciemno, około 20 stopni. Pakujemy motocykl, kiedy obok nas przejeżdża na zapakowanym do granic możliwości motorku „zbieracz puszek”. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zanim go zobaczyliśmy, usłyszeliśmy jego śpiew: radosny, spontaniczny, płynący z głębi duszy.

Mamy ok. 399 km do granicy z Turcją. Iran żegna nas ładnymi górkami i zmieniającą się temperaturą: raz jest cieplej, za chwilę wyraźnie zimniej. Ruch umiarkowany, jedzie się dobrze.


596.jpg


597.jpg


Przed granicą robimy zakupy w sklepie: herbata, figi, itp. Zanim zdążyliśmy zapłacić słyszymy uruchomiony alarm w motocyklu: okazało się, że jeden z pracowników sklepu po prostu zapakował się na motocykl, bo chciał sobie na nim posiedzieć i cyknąć fotę…
Jedziemy. Droga ucieka miarowo. Zatrzymuje nas policja – zmierzyli nas radarem. Trudno, będzie pokuta. Uśmiechają się, poklepują mnie po plecach i pokazują, żeby jechać dalej.
Mijamy, ostatnie już irańskie krajobrazy. Trochę żal nam opuszczać ten piękny kraj, który przyjął nas tak gościnnie...


598.jpg


599.jpg


600.jpg


Na przejście graniczne Esendere – Serou docieramy o 10:20.
Łapie nas mały deszczyk – to nowość w Iranie i w ogóle rzadkość na naszych wakacjach. Jednak to tylko kilka kropel.
Momentalnie podchodzi do nas 2 gości prosząc o paszporty. Nie bardzo wiadomo, czy to celnicy czy „pomagacze”, bo ci pierwsi nie używają mundurów. W sumie nie mamy wiele przeciwko skorzystaniu z „pomocy”. O ironio, wyjechać z Iranu wcale nie jest łatwiej niż wjechać. Trzeba zapłacić specjalną opłatę za zatankowane w Iranie tanie paliwo – bez względu na to, czy w baku jest pełno, czy pusto. Swoisty „podatek za tanie paliwo” , liczony jest od pojemności baku. Celnicy wypytują nas czy wieziemy papierosy i jedzenie. Nasi pomagierzy w jednym czy dwóch okienkach wręczają celnikom jakieś niewielkie pieniądze, a mówią nam, że to łapówki.
Tymczasem z białych chmurek wiszących na niebie ponownie spada na nas trochę deszczu – tym razem ciut więcej, ale nie na tyle, żeby powietrze się ochłodziło.
Na koniec zostajemy zastrzeleni ceną, jaką żądają pomagierzy za załatwienie formalności granicznych – 100$! Nie przystajemy oczywiście na tą propozycję i negocjujemy, ale targi idą bardzo opornie. Pokazują na dokument, że większość tej kasy wydali na „podatek paliwowy” i dlatego tak drogo. Nie sądzili, że będę w stanie przeczytać, że to raptem 5 milionów riali, więc tak naprawdę parę groszy. Wtedy twierdzą, że to suma w dolarach… Nie chce nam się dłużej przepychać i kapitulujemy przy 50$ i pozostałościach irańskiej waluty, której i tak nie możemy wywieźć.
Wreszcie otwiera się przed nami potężna, żelazna brama z wizerunkami ajatollahów i wjeżdżamy do innego, z tej perspektywy „zachodniego” świata. Tak, tak – po doświadczeniach irańskiej granicy, turecka to zachód! Tam – chaos, bieganie od okienka do okienka, a tu – pełna kultura, celnicy rozmawiają z nami, uśmiechają się i pomagają w formalnościach (których jest naprawdę mało). Kontrolują bagaże, ale to raczej formalność. W ostatnim okienku trafiamy bardzo ładną, drobną blondyneczkę (oczywiście farbowaną ). Przekraczanie tureckiej granicy to czysta przyjemność!
Trzeba przyznać, że granicę irańsko – turecką pokonaliśmy może i nie tanio, ale za to ekspresowo – zajęło nam to godzinę i 40 minut

Ostatni rzut oka na granicę Irańską – obok wielkiej irańskiej flagi powiewa mała turecka.
Jakże żal jest stamtąd wyjeżdżać – Iran to piękny kraj przyjaznych ludzi!

Za granicą krajobraz, z początku podobny, powoli się zmienia – pluszowe górki przeobrażają się w nagie skały. W górach widoczne fortyfikacje wojskowe. Zastanawiamy się, czy to zmyła, czy celowo są zlokalizowane tak, aby były widoczne. Zatrzymujemy się zjeść ostatnie „irańskie” śniadanie, przyrządzone z wiezionych z nami artykułów.


602.jpg


603.jpg


Droga ładna, po deszczu nie ma tutaj śladu. Jedziemy w kierunku Hakkari – tam możemy zatrzymać się na nocleg. Jednak czas mamy dobry – po przekroczeniu granicy tureckiej zyskaliśmy 1,5h na skutek zmiany czasu, więc decydujemy się jechać dalej. Jedziemy drogą D400 na Sirnak i Midyat. Biegnie ona niedaleko granicy z Irakiem, a potem z Syrią. Widać, że nie jest to spokojne pogranicze: wszędzie bardzo dużo żołnierzy, baz wojskowych, zapór na drogach, tankietek, policji. Co jakiś czas jesteśmy kontrolowani, ale wszystko miło i sprawnie. W większości pytają skąd i dokąd, albo pokazują, żeby nawet się nie zatrzymywać. Mijamy znaki na Irak (nazwy miejscowości na charakterystycznym żółtym tle), ale przy każdym z nich wojsko, albo policja, więc nie udało się zrobić fotki. Góry, wśród których jedziemy są piękne – nic dziwnego, bo jesteśmy na całkiem niezłych wysokościach: od 2000 do 3300 m.n.p.m. Przy czym są tak różnorodne, że aż trudno opisać.


604.jpg


605.jpg


606.jpg


Droga czasami kiepska, prowadzi przez małe wioseczki, wzdłuż rzek. Chłopcy kąpią się w rzece, dziewczynki mają na brzegu babskie posiadówki. Proste życie w rytmie natury.
Przed Sirnak mały chłopiec macha do nas i coś pokazuje, ale my – gamonie - go nie rozumiemy. Szybko okazuje się, że dalej nie da się przejechać. Drogę blokuje zwał piachu w poprzek jezdni. A może dałoby się go pokonać? Korci ta opcja, bo ciekawe co jest za zakrętem. Wchodzę na „wał” zobaczyć czy warto jechać dalej, ale okazuje się, że droga jest zalana – zrobiono tam sztuczny zbiornik wodny.


607.jpg


608.jpg


609.jpg


Wracając podziękowaliśmy chłopcu. Łebek miał około 5 lat i ewidentnie był hersztem grupy. Za nim stała reszta brygady, ale pokazał im, aby nie podchodzili.
Jest już popołudnie i zrobiło się naprawdę ciepło – temperatura przekroczyła 40 stopni, a nawet osiągnęła 45. Skwar potęguje czarny asfalt; dotychczas był szary – z większą ilością kamyczków i nie oddawał temperatury tak intensywnie.
Szczęśliwie nie wjeżdżamy do miasta i nie musimy stać w korkach; Sirnak mijamy obwodnicą.


610.jpg


611.jpg


Piękne, późnopopołudniowe słońce złoci krajobraz, który wydaje się jednocześnie piękny i nierealny. Lokalnego kolorytu dodają spacerujące po miasteczku krowy


612.jpg


613.jpg


W kolejnym miasteczku trafiamy złotnika, gdzie wymieniamy pieniądze. Kurs 17,9 TL za dolara. Chyba wyglądam słabo, bo dostajemy sok z lodem Pytamy o lokantę, czyli lokalną knajpkę. Okazuje się, że brat złotnika prowadzi taki biznes. Przychodzi po nas: to niedaleko.
Jemy mięso z bakłażanem, grillowane warzywa i lawasz. Do tego robiony na miejscu ayran. Pychota! Płacimy ok. 60zł.


614.jpg


615.jpg


Mardin – stare arabskie miasto, które planujemy obejrzeć jest wpisane na Unesco i – sądząc po cenach hoteli – dość popularne. Decydujemy się wobec tego na nocleg w niedalekim Midyat – także starym miasteczku z syryjską starówką.
Mamy namiar na 1 hotel, jednak na miejscu okazuje się, że jest ich więcej, ale droższe: 1000-1200TL (220 – 270zł). Śpimy w Midyat Kent Otel. Pokój skromny, jak za żądaną cenę. Cena pokoju to 900 lir, ale wynegocjowaliśmy, że możemy zostać 2 noce .
Poza tym miejscówka okazała się bardzo fajna: niedaleko hotelu mamy wszystko, czego dusza zapragnie: lokalne życie, fajnie zaopatrzone sklepy, lokanty, herbaciarnie.
Idziemy wobec tego na „czaj” do pobliskiego lokalu, który okazuje się bardzo sympatyczny. Ponieważ jest już po zachodzie słońca, w miasteczku dominują lokalsi: w herbaciarni zostajemy przyjęci bardzo życzliwie. Jest to ogromny plus wybierania na nocleg mniej turystycznych miejscowości. Zmęczenie jednak szybko bierze górę – wracamy do hotelu.

Nasz hotelowy pokój – jak okazało się niebawem – miał także jedną wadę: cienkie ściany. Obok rozegrała się całkiem niezła „rodzinna sprzeczka”. Szybko zdaje się przekroczyła ramy zwykłej kłótni, więc zdecydowaliśmy zawiadomić recepcję, aby ktoś zainterweniował, ale okazało się, że policja została już powiadomiona.
Takim oto sposobem nie udało się nam pójść spać wcześnie


616.jpg


617.jpg


Tego dnia pokonaliśmy 699km.
Dredd jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18.05.2025, 08:46   #5
trolik1


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Szczecin
Posty: 678
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 100K+
trolik1 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 dzień 12 godz 34 min 45 s
Domyślnie

Skoro wyjechaliście już z Iranu to pozwolę sobie zapytać: co byś polecał, a co odpuścił jeśli chodzi o widoki, doświadczenia itd?
pozdrawiam trolik
trolik1 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19.05.2025, 18:07   #6
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 398
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 18 godz 27 min 28 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał trolik1 Zobacz post
Skoro wyjechaliście już z Iranu to pozwolę sobie zapytać: co byś polecał, a co odpuścił jeśli chodzi o widoki, doświadczenia itd?
pozdrawiam trolik
Jeśli miałbym wybrać jedną rzecz do zobaczenia w Iranie to bezapelacyjnie: pustynia Lut - i to koniecznie lekkim motocyklem, aby można było pojechać "szutrówko- piaskówką" na Rig-e-Yalan (morze wydm).
Oprócz tego świetnym doświadczeniem był nocleg na pustyni Mesr w "wiosce" Rehab.
Nie trafiliśmy w takie miejsce, którego odwiedzenia bym żałował. Nawet jutro chętnie pojechałbym do Iranu jeszcze raz i to tą samą trasą
Może odpuściłbym oglądanie kolejnego meczetu czy sanktuarium na rzecz poszwędania się po mieście/wiosce i eksploracji lokalnego bazaru.
Na pewno więcej wysiłku poświęciłbym na poszukiwanie dobrego jedzenia, bo Iran ponoć pod tym względem bije Turcję na głowę, a nam nie było dane tego zaznać.
Dredd jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19.05.2025, 21:04   #7
rumpel
 
rumpel's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2008
Miasto: S-ec
Posty: 2,860
Motocykl: 690 R
Galeria: Zdjęcia
rumpel jest na dystyngowanej drodze
Online: 7 miesiące 2 tygodni 3 dni 11 godz 5 min 9 s
Domyślnie

Na pewno więcej wysiłku poświęciłbym na poszukiwanie dobrego jedzenia, bo Iran ponoć pod tym względem bije Turcję na głowę, a nam nie było dane tego zaznać.


widzę, że mamy podobne odczucia co do jedzenia
rumpel jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19.05.2025, 21:16   #8
matjas
 
matjas's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Brzezia Łąka
Posty: 15,763
Motocykl: nie mam AT jeszcze
matjas will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 2 tygodni 5 dni 23 godz 7 min 29 s
Domyślnie

jak mawiał klasyk: 'lubię jeść jadalne rzeczy'
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa
matjas jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.11.2025, 19:08   #9
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 398
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 18 godz 27 min 28 s
Domyślnie

Dzień 23 – niedziela - 7 sierpnia

Motto minionej nocy brzmi: „Korki w uszach poprawiają jakość życia”
Tylko dzięki nim udało się trochę zdrzemnąć, więc dość późno – jak na nas- bo dopiero po ósmej idziemy na śniadanie do pobliskiej lokanty. Jest bardzo skromne, ale ciepły chleb jaki dostaliśmy robi robotę.
Po śniadaniu zwiedzamy syryjską starówkę Midyat. Jest środek lata, więc zakładam, że nie jest to szczyt sezonu turystycznego, a mimo to turystów sporo. Są także lokalne stragany, a na nich – a jakże – pamiątki!


618.jpg


619.jpg


620.jpg


621.jpg


623.jpg


624.jpg


Miasteczko ewidentnie odnowione i - chyba ładne. My jednak jesteśmy jacyś inni, bo od blichtru wolimy lokalny „folklor”. Skręcamy więc w boczne uliczki, aby odkryć jak miasteczko wyglądało przed odnowieniem. Wdrapujemy się na jakiś budynek, aby zobaczyć miasto z góry – tu także ma ładną perspektywę.


625.jpg


626.jpg


627.jpg


628.jpg


629.jpg


630.jpg


631.jpg


632.jpg


Obiektyw aparatu pozwala dostrzec, że Midyat to nie tylko starówka – nieco dalej widoczna jest nowa zabudowa.


633.jpg


W drodze powrotnej do hotelu kupujemy lokalne mydło Bittim z pistacji – jest to fajny pomysł na prezent. Zachodzimy także do chłopaków z herbaciarni, w której byliśmy wczoraj na czaj. Jest naprawdę sympatycznie, zostajemy poczęstowani winogronem. Chwilę z nimi gadamy. Robią sobie z nami fotę i pytają, czy mogą wstawić na Instagram. Nawet jakby to zrobili bez pytania i tak byśmy się o tym nigdy nie dowiedzieli
Zauważamy ciekawą prawidłowość: tu – w Midyat – w herbaciarni przesiadują sami młodzi ludzie jak my; zamiast dziadków, jak to miało miejsce gdzie indziej.
Jeden z chłopaków chwali się kolegom damskim pierścionkiem; trochę się peszy gdy zauważa, że zerkam w ich stronę. Głaskam wszystkie psy, choć leniwcom nawet nie chce się ruszyć z miejsca – leżą w cieniu i śpią. Kontaktuję się z Siną, który pisze, że mamy pamiętać, że w życiu ważne są tylko chwile.
Wracamy do hotelu. Dominik śpi, a ja robię notatki – będzie z czego napisać kiedyś relację.



634.jpg


635.jpg


636.jpg


Nadeszła pora obiadowa – udajemy się oczywiście do pobliskiej lokanty. Pamiętają nas, bo na wejściu słyszymy radosne: Polonia! Zupy żadnej nie ma, wciągamy więc po świetnym daniu z bakłażana. Nikt nie potrafi tego warzywa przyrządzić tak, jak Turcy! Płacimy ok. 40zł.
Po południu wybieramy się na wycieczkę do Hasankeyf – miejsca zasiedlonego ponoć nieprzerwanie od ponad 10.000 lat, a położonego nad rzeką – a jakże by inaczej: Tygrys. Próbowaliśmy dojechać tam już podczas poprzedniej wycieczki do Iranu w 2019 roku, jeszcze Harleyem. Wtedy się nie udało.

https://poznaj-swiat.pl/article/1067...asto-hasankeyf
https://podroze.onet.pl/aktualnosci/...grysie/1pn9q3m

Pomimo, że już 18:30 jest nadal cieplutko – 36 stopni. Już sama droga do tego miejsca jest całkiem widokowa.


637.jpg


Smutny jest widok drogi, która kończy bieg w wodzie. Hasankeyf zalane – obecnie spoczywa pod błękitnymi wodami Tygrysu. Nasza nawigacja ciągle jeszcze widzi drogi, którymi nie sposób przejechać.


638.jpg


639.jpg


Lokalsi nadal żyją – tak jak jest to możliwe. Łowią ryby w rzece, kąpią się, biesiadują nad wodą.
Dobrze, że jest most – udaje nam się dotrzeć do tego, co zostało ze starożytnego Hasankeyf: kilku przeniesionych zabytków. Jest jeszcze muzeum, ale nie mamy nastroju, aby je oglądać…


640.jpg


641.jpg


642.jpg


Mimo wszystko: show must go on. Widać próby adaptacji do nowych warunków: uruchomiono rejsy stateczkami, ponoć można ponurkować. Na miejscu próbują nadal coś sprzedać handlarze pamiątek. Na kilku bieda-straganach leży wyblakły towar. Pokazują albumy prezentujące jak to miejsce wyglądało kiedyś.
Żal mi trochę tych ludzi, bo jak zalali miasto, to oni stracili swoje domy rodzinne, znane od lat ulice, meczety, być może miejsce pracy.
Kupujemy (widać to już na pierwszy rzut oka ) wytworzoną na miejscu stylizowaną skrzyneczkę na klucze. Nie będzie łatwo jej przewieźć do domu w całości, ale mamy nadzieję, że zapakowanie w brudne ciuchy zadziała cuda


W tej scenerii młoda para ma sesję zdjęciową – panna młoda wygląda naprawdę pięknie!


643.jpg


644.jpg


W oddali wybudowano osiedle „dziwnych” domków – wyglądają jak letniskowe. Podejrzewam, że tu przesiedlili ludzi ze starego Hasankeyf. Na ganku jednego z nich siedzi zadumana starsza pani. Po białej, haftowanej chuście obstawiam, że to Kurdyjka. Macham do niej, ale albo mnie nie widzi, albo ma na głowie inne rzeczy niż machanie.
Próbujemy dojechać do pozostałości miasta, które są po drugiej stronie jeziora, jednak droga szybko kończy się „w wodzie”. Nie udaje nam się odnaleźć właściwej, albo jesteśmy za mało dociekliwi.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się w knajpce położonej na tarasiku widokowym, w otoczeniu pięknej panoramy szachownicy pól uprawnych oraz gór. Zachodzące słońce urządziło nam niezapomniany spektakl. Pijemy czaj i delektujemy się chwilą. W tle turecka muzyka – jest pięknie!


645.jpg


646.jpg


647.jpg


648.jpg


649.jpg


Wracamy do hotelu – trzeba się spakować. Już nie damy rady pójść na miasto, bo jest zbyt późno. Jemy kanapki z irańskim serkiem, co nam się nie przysłuży. Około 23 idziemy spać.

Tego dnia przejechaliśmy ok. 90 km.
Dredd jest online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05.11.2025, 18:38   #10
PARYS
Mam przerąbane :)
 
PARYS's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: DW_
Posty: 1,674
Motocykl: RD07a
Przebieg: stoi
Galeria: Zdjęcia
PARYS jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 dzień 4 godz 25 min 29 s
Domyślnie

Ale pięknie!
I nie mówię tylko o widokach.

P.S. jak tam jest teraz z wjazdem? Da się pojechać?
__________________
Motto nr 1: Uważać na mokre pieńki i siekiery
PARYS jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
IRAN wiosna 2022 syncronizator Azja 24 29.08.2025 20:19
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND" adamsluk Polska 36 18.03.2016 19:48
Ile naprawdę kosztuje SHOEI Hornet ?:) MChmiel Kaski 7 27.01.2010 11:38


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:44.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.