|
![]() |
#1 |
Niepozorny
![]() Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wiocha na Jurze, bliżej Krakowa niż Częstochowy
Posty: 565
Motocykl: Bardzo stara Teresa
![]() Online: 4 tygodni 1 dzień 3 godz 55 min 34 s
|
![]()
Pan, ty nawierno kuszał zielienyj inżir. Po naszemu figa. U nas spotykana tylko w stanie suszonym. Może być także odmiana fioletowa.
__________________
Moja jest tylko racja bo to Święta Racja. A nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza bo moja racja jest najmojsza i tylko ja ją mam. ( Dzień Świra ) Kocham Łódź |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Łódź
Posty: 85
Motocykl: RD03
![]() Online: 1 tydzień 1 dzień 22 godz 1 min 45 s
|
![]()
będzie ciąg dalszy
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
![]()
Dzień XII 02.09.2011r 273km
Rano, skoro świt słyszę kroki obok namiotu. To Aron przyszedł się z nami przywitać. Przyszedł się przywitać w iście wschodnim, serdecznym stylu, czyli dzierżąc w dłoni pół flaszeczki gorzałki - zdrastwoj rebiata, kak noć, nu dawaj popijom Żeby nie obrazić naszego kolegi musieliśmy do śniadania pociągnąć po dwa łyki. Pogadaliśmy, Aron popatrzył jak się zwijamy, uściskaliśmy się serdecznie i Droga Wojenna stanęła przed nami. Na początku trasa przyjemna, wspaniałe widoki, które w miarę wspinaczki zaczynają oszałamiać swoim surowym pięknem. Tutaj przyroda jest naturalna i na szczęście nie zdeptana przez ludzi, to raczej ludzie są integralną częścią przyrody. 572.JPG Wśród gór wyrastają małe, kamienne, surowe kościółki, których korzenie sięgają początków naszej ery. Napotykamy, chyba resztkę jakiegoś kościółka a w nim majestatyczny i zadumany nad losem świata pielgrzym. Zsiadamy z Afryczek. Zapalam fajeczkę, pogadałem z pielgrzymem, życzył nam szczęścia, cykam fotkę. Ot dwoje włóczęgów. 582.JPG Ciągniemy dalej, jest cudownie, Góry robią się ostrzejsze, większe i surowsze. Trasa pnie się coraz wyżej, jest węższa, nawierzchnia gorsza a dziury w asfalcie się kończą bo asfalt zamienia się we wspaniałą szutrowo – kamienistą drogę. Same serpentyny a Gruzini jadą, nie patrzą na boki, oni jadą więc trzeba patrzeć na nich i lepiej mieć gdzie im uciec z drogi. Oprócz Gruzinów widać też sporo Rosjan i Irańczyków. Z reguły jeżdżą różnej maści Jeepy, oczywiście ciężkie Krazy i tp ruskie maszyny. Motocyklistów nie spotkaliśmy. Winkiel za winklem i ogień do góry, czasem zapominam, że mam kufry i sporo wyprawowego sprzętu, jeden, dwa, kamienie pryskają spod opon, dziura, hampel, odkręcenie, czasem trzy, ale frajda, chce się żyć. Mitasy E-07 wspaniale spisują się na tej drodze. Czasem droga mocno się zwęża bo jej połowa wybrała wolność i zwaliła się w przepaść. Widoki przez cały czas oszałamiające. Nie wiem czy cieszyć się z jazdy, czy podziwić to co pokazuje nam natura. Zresztą, żeby nacieszyć się widokiem często się zatrzymujemy. Dojeżdżamy do wąskiego przesmyku a obok tunel. Chmm, taki trochę jakby starawy, nieużywany. Many stwierdza „ dawaj do tunelu bo jak coś będzie jechało z przeciwka to będzie problem się wyminąć”. No cóż, trochę niepewnie ale jedziemy. O cholera, dupa mi się skurczyła. Nawierzchnia z ubitej ziemi, dziury jak cholera, część dziur zamieniła się w małe jeziorka a na łeb leją się stróżki wody, no i oczywiście ciemno jak tam u murzyna. Kurde ale jazda, jak w kopalni. Na szczęście po około 600m tunel się kończy i powiem szczerze, odetchnąłem. Oczywiście po wyjechaniu okazało się, że można go było objechać. Po wyjściu z tunelu przed nami mały placyk, na którym babuszki sprzedają różne regionalne wyroby, czyli kolorowe wełniane skarpety, piękne wełniane czapki z symbolami Gruzji, zimowe baranie czapy i wiele innego regionalnego dobra. 650.jpg Zanabyłem drogą kupna wełnianą czapeczkę, po kawałku koziego słonego sera i jakiejś wędzonej chabaniny. Wolałem nie pytać z jakiego osobnika pochodziło mięsko ale było dobrze uwędzone i fajnie się żuło, za to ser pycha. Zresztą ludzie na Kaukazie żyją bardzo biednie i po prostu chciałem dać pani zarobić. Ruszamy dalej. Przejeżdżamy przez Przełęcz Krzyżową (2385 mnpm). Góry po bokach są już bardzo ostre, widać granicę wiecznego śniegu a ich piękno jest po prostu nie do opisania. Niestety góra Kazbeg, nieczynny wulkan o wysokości 5047mnpm nie chciała nam się ukazać w całej swej okazałości bo 1/3 niestety była zasnuta chmurami. Przy zjeździe w dół droga robi się bardziej ucywilizowana, najpierw gdzie nie gdzie pojawiają się płaty asfaltu, żeby potem przerodzić się w normalną drogę. Wpadamy do KAZBEGI. Urokliwe miasteczko poniżej góry Kazbeg. 702.JPG . Zatrzymujemy się na maleńkim ryneczku. Ze stojącej obok taxi (Lada Niva) wyskakuje miły pan i dziarsko ciśnie do nas. Przywitał się serdecznie i oczywiście pyta „ad kuda wy” . Gdy się wywiedział skąd i jak pobiegł do auta i wrócił z grubym zeszytem w kratkę. Przekartkował i znalazłszy jakąś stronę dał mi zeszyt – masz, czytaj. Jak się okazało Pan również wynajmował kwatery a w zeszycie miał wpisy, oczywiście w różnych językach, zadowolonych turystów. No powiem, że przedsiębiorczość pierwsza klasa. Przeczytałem kilka wpisów od naszych rodaków, oczywiścieWszystkie wychwalające naszego nowego kolegę, ale wyjaśniłem mu, że dzisiaj chcemy się zadekować w Tbilisi. (Jeśli ktoś z Was planuje nocleg u podnóża Kazbegu pod przepięknym kościółkiem Tsminda Sameba niech rozglądnie się za Ładą Niva TAXI lub zapyta o miłego taksówkarza bo tutaj wszyscy go znają) Gdy dowiedział się, że chcę nocować w Tbilisi, wyjaśnia, że ma tam znajomego, Polaka, który prowadzi hostel przy głównej ulicy RUSTAVELI AVENUE nieopodal opery Tbilisi. Dostaliśmy od niego namiar a co najważniejsze numer telefonu. ( Namiar na hostel: OPERA HOSTEL adres 6 Mitrofane Lagidze St. Tbilisi, Georgia Tel +995 557 488 652 +995 557 949 179 mail hostel@kaukaz.pl WWW@kaukaz.pl ) Podziękowaliśmy bardzo za tak cenną informację i ruszyliśmy na poszukiwanie dojazdu do Tsminda Sameba. Niestety po nocnej ulewie zrobiło się paskudne błocko więc po kilku bocznych ślizgach odpuściliśmy sobie zdobycie kościółka i podziwialiśmy go z pewnej odległości. 715.jpg Troszkę niepocieszeni zjechaliśmy z powrotem do miasteczka. W centrum dostrzegłem szyld sklepowy TURIZM SHOP. No fajnie, pamiątki mapy, więc zsiadamy z Afryczek i do sklepu. Niestety jedynymi artykułami w sklepie turystycznym był browar i oranżada. Zapytałem miłej pani czemu w sklepie jak pisze turystycznym nie ma pamiątek a tylko browar i oranżada więc grzecznie mi wyjaśniła, że ludzie tylko to u niej kupowali. Cóż, okolicznym turystą widać tylko tego potrzeba więc wypiliśmy przed sklepem po browarku wpatrując się w senne życie mieściny i z powrotem w żywą przyrodę. Wracając zjechaliśmy kawałek z Drogi Wojennej i wjechaliśmy do zagubionej w górach wioseczki. 705.jpg Wokół małe domki budowane z kamienia rzecznego, woda oczywiście tylko w studni ale prąd już jest, czyli jak nam powiedzieli zagadnięci przez nas autoktoni cywilizacja już do nich dotarła. Żyją tu biednie, z reguły z hodowli krów i owiec wypasanych na kawałkach trawy rosnących na zboczach, młodzi wyjechali ale jak podkreślają są szczęśliwi bo wygnali Ruska „ tak kak wy Poliaki” i dlatego nas tu bardzo lubią i szanują. Niestety za wioską droga się kończy, no lekki sprzęt dałby radę ale nie wypakowane Afryki, dlatego wracamy na Drogę Wojenną jeszcze raz upajać się jej pięknem ale nosy już skierowane na Tbilisi. Tym razem już prawie się nie zatrzymujemy żeby cyknąć fotę więc ogień. Ale radość z jazdy. Chce się krzyczeć ze szczęścia. Po drodze dzwonimy do Kuby, który prowadzi Hostel Opera. Jest. OK przyjeżdżajcie, gdzieś was wcisnę. Docieramy do obrzeży Tbilisi. Ruch jak cholera, zasady ruchu oczywiste – nie dać się rozjechać. Docieramy do centrum, szukamy opery, jest. Dryń, dryń do Kuby, zaraz przyjadę, czekajcie. Po kilkunastu minutach przyjechał po nas. Faktycznie od opery to mały rzut kamieniem. Hostel fajny, typowe schronisko, łóżka piętrowe, jest prysznic i ciepła woda więc wreszcie kąpiel i pranie. W schronisku spotykają się wszelkiej maści i narodowości obieżyświaty więc atmosfera wspaniała. Obok, prawie naprzeciwko jest knajpka serwująca narodowe gruzińskie potrawy i napitki. Na pierwszy ogień degustuje ciemne gruzińskie piwo – jest przepyszne i zamawiam Chinkali. Po chwili wjeżdża duży talerz a na nim dwa pierogi w kształcie sakiewek ze zgrubieniem ze sklejonego ciasta na szczycie, 775.JPG wypełnione pysznym do wyboru, baranim lub wieprzowo - wołowym mięsem a to wszystko zatopione w gęstym bardzo pikantnym rosole. Zbrodnią jest używać do jedzenia Chinkali noża i widelca. Pierożek chwyta się palcami za zgrubienie ciasta na górze i trzymając nad ustami delikatnie przegryza się spód, z którego wypływa przepyszny aromatyczny rosół. Po wypiciu rosołu można już śmiało zajadać się całym Chinkali, które ma naprawdę wspaniały i niepowtarzalny smak. A to wszystko w przytulnej i urokliwej, wypełnionej narodowymi pamiątkami knajpce. Od razu zakochałem się w tym miejscu. 760.JPG Po pewnym czasie poznajemy małżeństwo z Koszalina, Anię i Krzyśka, oczywiście obieżyświaty jak wszyscy, którzy tu zaglądają i oczywiście następują długie Polaków rozmowy przy wspaniałym gruzińskim ciemnym. Po dłuuugiej kolacji idziemy na nocny spacer po Tbilisi. Miasto nocą jest piękne. Majestatyczne wielkie budynki wspaniale podświetlone. Na ulicach masę spacerujących ludzi, spokój, nikt się nie czepia, nie drze mordy. Knajpki, jedna obok drugiej otwarte chyba do ostatniego klienta a ceny dla nas bardzo przyjazne. W koło masę policji więc jest bezpiecznie i przyjemnie. Zapada decyzja – zostajemy dwa dni. Muszę złazić Tbilisi bo jest tu pięknie, a nad głową rozświetlone gwiazdami niebo. Ktoś powiedział, że w Tbilisi można dotknąć rękami gwiazd i to jest prawda. |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
![]() DZIEŃ XIII 03.09.2011r Pauza
Zwlekam się z łóżka. Głowa ciężka, jeszcze szumi ciomnoje piwo. Pierwsze kroki oczywiście do naszej knajpki, trzeba coś przegryźć, oczywiście coś narodowego. Anki i Krzyśka już nie ma. Na Afri znajduje kartkę z pozdrowieniami, pociągnęli dalej. Wchodzimy do knajpki jak do siebie, obsługa już nas zna i witamy się radośnie. Na dzień dobry barman proponuje gruzińskie piwo ale tym razem „swietłyje” Oczywiście zgadzamy się. Zimne, pszeniczne piwo dobre jest, szczególnie po długiej nocy a na dodatek Chaczapuri. 772.JPG Placek wielkości pizzy z zapieczonym w środku słonym aromatycznym serem i baraniną i dużą ilością warzyw i wspaniałych gruzińskich przypraw i ziół podany na gorąco o wspaniałym zapachu i jeszcze lepszym smaku. Oj pociekło mi na samo wspomnienie. Niebo w gębie. Od razu lepiej i ciężar wczorajszego dnia znika. Idziemy w miasto. Łazimy po Rustaveli. Wzdłuż wielkie majestatyczne gmachy, budownictwo charakteru rosyjskiego, bolsze i surowe ale piękne. 798.JPG Masa małych i większych sklepików z różnościami. Co ciekawe w każdym umundurowany ochraniarz, zresztą policji też jest dużo ale nie jest upierdliwa. Po prostu są. Wydaje się jakby chcieli pokazać, że tutaj jest bezpiecznie. A bezpiecznie jest na pewno. Na schodach jednego z gmachów rozłożył się pchli targ. Masa pamiątek, wyroby rękodzieła, obrazy i ikony. Wyroby z wełny, czapki szaliki i skarpety. 827.jpg Można kupić też rogi, krowie rogi, z których Gruzini piją wino. Niektóre surowe, a niektóre już obrobione, oprawione w złoto i kamienie. Faktycznie dzieła sztuki. Ludzie chodzą tu leniwie, czas płynie jakby wolniej, spokojniej. Zresztą Gruzini w naturze się nie śpieszą a lubią się bawić i biesiadować. Gorąco. 38 gradusów ale wśród majestatycznych gmachów temperatura mocno nie doskwiera, zresztą co jakiś czas napotykamy fontanny gdzie można się ochłodzić i odsapnąć nie wspominając o ogródkach piwnych, z których gościnności nie omieszkaliśmy skorzystać. Pociągając zimne piwko w cieniu wielkiego parasola zaobserwowałem gruziński narodowy sport ekstremalny. Widać tutaj jest on uprawiany przez niektóre osoby a jest to… przejście przez jezdnię. Zresztą w całej Azji zaobserwowałem, że pieszy to jest jakiś intruz, który nie ma na drodze żadnych praw, więc w Tbilisi skwapliwie korzystaliśmy z przejść podziemnych, których na szczęście jest tutaj sporo i proponuję Wam czynić tak samo. Co jakiś czas napotykamy maleńkie sklepiki, wielkości naszych kiosków a wewnątrz wspaniałe bułeczki, pierożki, krokieciki ale z ciasta jakby francuskiego, wypełnione różnymi rodzajami mięsa z białym słonym serem we wspaniałych ziołach do wyboru na zimno i ciepło. O jej kulinarny raj. Żeby to się chciało zmieścić w brzuchu to bym tam tylko żarł i żarł – wspaniała odmiana po dwóch tygodniach zupek w proszku. 825.JPG No ale żeby nie było, że tylko żarcie i żarcie to jest tu również raj dla miłośników kultury, tej bardzo starej kultury i architektury. Jest tu naprawdę wiele świątyń i kościołów z pogranicza naszej ery, które warto zobaczyć ale o tym przeczytacie w przewodnikach więc nie będę Wam przynudzał. Dodam tylko, że Tbilisi jest określane jako jedno z najstarszych miast świata i ma w sobie coś co trafia do głębi serca. Włócząc się po tym wspaniałym mieście szybko uciekł nam dzień i nogi zaczęły mówić wystarczy choć to miła odmiana od bolącej dupy. Wieczorkiem nasze kroki oczywiście poprowadziły na znanej knajpki. Wewnątrz kojący chłód, wspaniała gruzińska cicha muzyka i zaprzyjaźniona już obsługa. - Więc co byście zjedli? – miła uśmiechnięta kelnerka - No oczywiście coś Waszego, regionalnego - O to musisz skosztować Mewadi - No to Mewadi i chciałbym jakieś wino, dobre wino, nie wytrawne i nie słodkie - Spróbuj Chateau Mukhrani Po chwili wjechało wino, czerwone, półsłodkie. Winiarzem nie jestem ale powiem Wam, że czegoś tak dobrego jeszcze w życiu nie piłem. Wspaniały bukiet a smak niebiański. Po pierwszym kieliszku wjechał Mewadi 838.JPG wspaniały szaszłyk, z delikatnego soczystego mięska zaprawionego ziołami, które rozpływało się w ustach, przegryzane pszenicznym delikatnym podpłomykiem i podlewane delikatnym winkiem,,, oj żołądkowy orgazm. Zanim Mewadi zginął w naszych czeluściach skończyło się wino. Cóż było robić – wzięliśmy jeszcze jedno. Kurde to jest kulinarny raj, chyba tu zostanę. Cdn... |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Kuźnica Kiedrzyńska /Czestochowa
Posty: 370
Motocykl: ADV 990, SXF 250
![]() Online: 4 tygodni 1 dzień 2 godz 49 min 49 s
|
![]()
Miętus jak wszystko ułoży się po myśli to w sierpniu z oresco popróbujemy tych smakołyków.
Pisz, pisz... ![]()
__________________
Cała nuta trwa dwa razy dłużej niż półnuta, ta z kolei dwa razy dłużej niż ćwierćnuta itd. |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: wilidż Opole
Posty: 2,547
Motocykl: CRF 1100
Przebieg: 0 kkm
![]() Online: 2 miesiące 2 dni 6 godz 44 min 56 s
|
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Koło
Posty: 253
Motocykl: XTZ 660 3YF
![]() Online: 2 tygodni 4 dni 20 godz 54 min 52 s
|
![]()
Nosz Dzizus k....wa mać
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#8 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Legnica, Złotoryja, Łódź
Posty: 104
Motocykl: RD07a
Przebieg: Rośnie
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 tydzień 1 dzień 12 godz 24 min 14 s
|
![]() DZIEŃ XIV 04.09.2011r 485km
Niestety nadszedł nieubłaganie ten czas gdy trzeba pożegnać miasto gdzie ręką można dotknąć gwiazd, choć już ciągnie mnie na szlak. Żegnamy się z poznanymi wczoraj włóczęgami. Jeszcze pan ze sklepiku obok rysuje nam plan jak się wydostać z Tbilisi i odpalamy ślicznotki. Podjeżdżamy do naszej knajpki żeby się pożegnać. Serdeczne uściski, życzenia na drogę – ale jeszcze przyjedziecie? – tak, mam nadzieję, że tak. Barmanowi i kelnerce daję na pamiątkę znaczki Blue Knights Poland, naszego klubu. Byli uradowani. Barman popatrzył na motokonia na biało-czerwonym tle i powiedział „będę go strzegł”. Wylatujemy z miasta. Idziemy na Tskhneti, Toneti, Manglisi, Nardevani drogą A303. Piękna górska droga, znów serpentyny, podjazdy i zjazdy a wokół żywa i dzika przyroda. Na zboczach skąpych w trawę pasą się stada szczęśliwych krów i owiec, które łażą gdzie i jak chcą a wygląda na to, że to tutaj podstawa rolnictwa. Niestety takie obejścia nie są tu rzadkością. 853.jpg Pogoda się załamuje i zaczyna się dzień mokrego podkoszulka, choć to miła odmiana po dwóch tygodniach skwaru. Dopada nas burza. Robi się trochę nie fajnie więc wskakujemy w kondony. Leje jak cholera, drogą płynie potok wody, błota i krowich gówien, więc jedziemy bardzo delikatnie. Przejeżdżamy obok wielkiego jeziora, którego wody wkomponowane są w wielkie skalne przestrzenie a ich kolor jest jedyny w swoim rodzaju. Wokół cisza i spokój. Na widnokręgu żadnych ludzi. Czasem tylko mijamy małe osady. Stare domy zbudowane z kamienia wyrwanego skale, dachy najczęściej pokryte darnią a przed domami suszą się prostokątne bobki wielkości cegły utworzone ze słomy zmieszanej z krowim gównem a służące zimą jako opał. Bardzo ekologiczny zresztą. Lub osiedla powstałe z kontenerów, takie jakby tymczasowe. 876.jpg Mijamy uśpione w kotlinie górskiej Akhaliki i wchodzimy na przepiękną krętą drogę ciągnącą się u stóp potężnego wąwozu. Wokół pną się przepiękne surowe skały powstałe z tufu wulkanicznego. To niechybny znak, że zbliżamy się do skalnego miasta Vardzia. Dostępu do bocznej drogi dojazdowej broni majestatyczna Twierdza Chertwisi, której powstanie datuje się na początek naszej ery . 913.jpg Chertwisi było twierdzą królewską, wielokrotnie niszczona i odbudowywana. Od wschodu do twierdzy prowadzą dwa tajemne przejścia służące do zaopatrywania się w wodę i do łączności ze światem podczas oblężenia twierdzy. Na jej terenie znajduje się mała cerkiew i ruiny najprawdopodobniej zabudowań gospodarczych. Kilka kilometrów za Twierdzą wyłaniają się pionowe skały wyglądające jak plaster miodu. Jest to miasto-klasztor VARDZIA, wydrążone w skale wulkanicznej o wysokości 1300mnpm. Jaskinie wydrążone są na stromym skalnym zboczu w rzędach. Znajduje się tu cała masa tuneli, ukrytych ścieżek i schronień stanowiących jeden wielki system mieszkalny. Całość składa się z dużej świątyni, licznych jadalni, sali balowej, piwnic na wino oraz wielu pomieszczeń sypialnych i magazynowych. Vardzia powstała na przełomie XII i XIII w, jako twierdza wojskowa. Kompleks mógł pomieścić od 20 do 60 tyś ludzi. Po pewnym czasie skalne miasto zasiedlili mnisi. Stanowiła ona również schronienie dla zwykłej ludności podczas licznych na tym terenie wojen. Kompleks pierwotnie całkowicie ukryty w skale został zniszczony na skutek wielu trzęsień ziemi. W XVI wieku szach perski splądrował miasto, a to co pozostało zostało do końca rozgrabione, część mnichów została zabita natomiast reszta uciekła. 932.jpg Stojąc u stóp, miasto skalne robi niesamowite wrażenie. Po prostu przytłacza swoim ogromem i karze się pochylić nad trudem włożonym w wydrążenie tego obiektu. Dzień niestety chyli się ku zachodowi. Czas znaleźć miejsce do spania. W okolicach Skalnego Miasta jest kilka pasjonatów ale nie koniecznie mamy kasę, żeby ją tak łatwo oddać. Kierujemy się w stronę granicy, na drogę A306, mijamy Akhaltsikhe i idziemy małą, wąską dróżką na południe. Mijamy Pamadzhi i Tskaltbi, droga nie wygląda jakby miała doprowadzić gdziekolwiek a już na pewno nie do granicy. Mijane wioski sprawiają wrażenie filmu mafijnego pogranicza. Faceci z zarośniętymi gębami i małymi świdrującymi oczkami, dzieci w potarganych, brudnych ubrankach, kobiet nie widziałem ale na pewno miały długie czarne paznokcie i potargane włosy. Pomimo, że się ściemniało i co chwilę pieścił nas deszczyk było to ostatnie miejsce gdzie chciałbym spędzić noc. Horrorowa wizja dopełniła się gdy w jednej z wiosek przed domem ujrzeliśmy grupkę mężczyzn, którzy oprawiali cielaka leżącego bezpośrednio na chodniku. Kurde i te ich długie zakrwawione noże, i to ich głębokie, spode łba spojrzenie, które nas odprowadziło, i te ich zarośnięte zacięte gęby. Wyobraziłem sobie siebie leżącego na miejscu tego cielaka i automatycznie odkręciłem manetkę nie zważając na śliskość spowodowaną płynącymi strugami wody z krowim gównem, nie dam się żywcem! Pomyślałem, że jeżeli ta droga prowadzi do nikąd, bo na taką wyglądała, to tędy na pewno nie wrócę! Faktycznie byliśmy chyba na końcu świata. Pniemy się cały czas w górę, droga szerokości jednego auta osobowego. Mijamy kolejną wioskę Dzhakismani. Tu już tubylców nie widać, tylko zasłonki w oknach lekko się ruszają. Zrobiło się ciemno. Cały czas pod górę i kręto. I nagle widać mocne światła. Znaczy chyba jakaś cywilizacja. Podjeżdżamy bliżej. Widać na masztach flagi Gruzji i Turcji i jakieś budynki ale krajobraz księżycowy. Hałdy piachu i jedna wielka budowa. Zdaje się remont na granicy. Zresztą ruchu tu nie ma. Ucinamy miłą pogawędkę z policjantami Gruzińskimi. Pytam czy możemy tu „zdiełać pałatku” bo już ciemno ale nie bardzo, w końcu to granica. U Turków też bez problemowo. Pani celnik pyta po angielsku co mam do oclenie, oczywiście nie rozumiem więc macha ręką, przystawia stempel i jesteśmy znów w Turcji. Cóż, że pada i jest ciemno a droga kręta i albo skała albo przepaść. Jechać trzeba. Owszem można na boczek i rozłożyć namioty ale tak przemoczony w mokrej szmacie spać to jakoś nie koniecznie. Wjeżdżamy do jakiejś wioski. Jest Otel, tylko jakoś w nim ciemno ale w recepcji się świeci. Stajemy. Many idzie negocjować. Facet chce 50 dolków, chyba zdurniał. Damy 30. On 40. My 35. Nie, chce 40 i już. Więc tłumaczymy mu żeby się bodnął i jedziemy dalej. Z drugiej strony wiochy, jakaś speluna ale ma klimat, muzyka tubylcza - fajnie. Idę pytać. Facet za barem mówi w wielu językach pod warunkiem, że to języki tureckie. Pytam głośno czy ktoś mówi po rusku. Podchodzi do mnie pani o bardzo obfitych kształtach (jak się potem okazało przewodnik małego kobiecego stadka świadczącego usługi bawiącym w knajpie panów) - da, ja gawarim - skarzy mnie nia skolko dieniek budiet adna kwartira na adna noć na dwa czeławieka - dwatcat doliar No i pięknie. Właściciel prowadzi nas do pokoju wyglądającego jak internat z lat 70, ale jest sucho, ciepło a w prysznicu nawet ciepła woda. Po zmyciu z siebie trudów ostatniego dnia schodzimy do knajpki. Jakby nie patrzeć Efez nas woła. W Sali pełno, siwo od dymu, turecki gwar ale klimatycznie. Gdy weszliśmy towarzystwo ucichło i zaczęły nas świdrować małe oczka. Mimo wielkiego pragnienia poczułem się trochę nieswojo i zacząłem się zastanawiać czy zejście tutaj to był dobry pomysł gdy od jednego stolika doszło głośne POLONEZ MOTOCYKLIST i odezwał się gwar jakby uznania, a oczka zaczęły na nas patrzeć przyjaźnie. Uff napięcie minęło. Pozdrowiliśmy wszystkich (oczywiście w esperanto) i już byliśmy swoi. I te pierwsze łyki zimnego Efeza – bezcenne. Po pewnym czasie przysiadł się do nas około 30-to letni chłopak. Łamaną niemczyzną dogadaliśmy się, że pracuje w Holandi z Polakami. Pochwalił mi się znajomością polskiego: Dzien dobly, Jak się mas, Dobzie dobzie, O ja piel dole. No faktycznie dobrze mówił. Po chwili daje mi telefon a z telefonu: Cześć a co ty od niego chcesz? Okazało się, że zadzwonił do swojego kolegi, naszego rodaka pochwalić się, że spotkał Polaków na końcu świata, a w dowód przyjaźni postawił nam po szklaneczce narodowej tureckiej wódki. Fakt, była co najmniej błeee, słodka i anyżowa ale łyknęliśmy z uśmiechem i bardzo ją chwaliliśmy żeby nie obrazić naszego nowego kolegi. Co jakiś czas bywalcy lokalu grupkami wymykali się na dwór i ukradkiem oglądali nasze sprzęty. Po czym wracali na salę i po ich delikatnym kiwnięciu barman stawiał nam na stoliku po kolejce Browarka, po czym obdarowujący nas krzyczał toast Polonez motocyklist i pociągaliśmy ze smakiem. Szczerze mówiąc bardzo mi się podoba turecka gościnność. Z głośników płynęła bardzo głośna, wesoła turecka muzyka, która naprawdę idealnie pasowała do otoczenia. Po pewnym czasie wstało około dwudziestu facetów, rozsunęli stoły, jeden powiedział wskazując nas „to dla was” i zaczęli tańczyć. Gromada facetów trzymających się za ręce, pierwszy i ostatni w wolnej dłoni trzymał białą chusteczkę, i falujących jednakowo przy wspaniałej tureckiej melodii robi naprawdę wielkie wrażenie. Po tańcu wygłosiłem kwieciste podziękowanie, po którym z ich strony nastąpiła seria mniej lub bardziej zrozumiałych toastów, a na naszym stoliku pojawiła się nowa bateria butelek ze srebrzystym płynem. Oczywiście wg islamskiego zwyczaju w knajpie gdzie pije się alkohol (oczywiście tylko po zmierzchu) nie mogą przebywać żadne kobiety, toteż była to zabawa we wspaniałym męskim gronie. No, za wyjątkiem stolika w rogu Sali (powiedzmy służbowego stolika) przy, którym siedziało małe stadko pań, zabawiających panów, którzy musieli zostawić swoje panie w domu bo tak karze obyczaj, a dowodzonych przez poznaną przeze mnie na wstępie panią ruskojęzyczną, jak już wspomniałem o bardzo obfitych kształtach. Po jakimś czasie panowie znowu wstali, ustawili się w krąg, muzyka płynęła a jeden z nich wyciągnął rękę w geście zaproszenia i krzyknął „Polonez motocyklist”. Ja tancor nie jestem ale poczuliśmy się tym zaproszeniem bardzo uhonorowani więc wykonaliśmy razem ze wszystkimi pląs. Powiem szczerze nawet nam to wychodziło ale był to pewnie skutek wlanych w siebie Efezów. Około drugiej, może trzeciej, towarzystwo zaczęło się przerzedzać ale każdy wychodzący machał nam na pożegnanie, a ponieważ Many już zaczynał mi się podobać udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Do dzisiaj mam ogromny szacunek do Turków za to jak nas przyjęli, bo wszędzie są wspaniali ludzie tylko czasem boją się być dobrzy, a ja nie potrafię opisać wdzięczności za to jak nas przyjęli. CDN…… |
![]() |
![]() |
![]() |
#9 |
![]() Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Koło
Posty: 253
Motocykl: XTZ 660 3YF
![]() Online: 2 tygodni 4 dni 20 godz 54 min 52 s
|
![]()
Rewelacja
![]() ![]() ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Maramuresz - 100 kilometrów offu solo [Sierpień 2011] | bukowski | Trochę dalej | 21 | 08.01.2014 13:15 |
Bałkan trip, prawie solo. [Sierpień 2011] | majki | Trochę dalej | 129 | 18.01.2012 16:52 |
Albania/Czarnogóra 6-21 Sierpień 2011 | Jaca GDA | Umawianie i propozycje wyjazdów | 24 | 02.08.2011 21:59 |
ISLANDIA-sierpien 2011 | myku | Umawianie i propozycje wyjazdów | 18 | 30.03.2011 18:14 |
Maroko sierpień/wrzesień 2011 - wybiera się ktoś...? | Joseph | Umawianie i propozycje wyjazdów | 12 | 18.02.2011 20:01 |