Sekwoje zaliczone, można zacząć jechać na wschód, w stronę Utah, gdzie czekają największe atrakcje.
Na parkingu zaczepia nas tubylec pytając o koszty wynajmu kampera. Pewnie jest zdziwiony, że istnieją takie mini-wersje

Ale ceną też jest zdziwiony
Cel na dziś: pole namiotowe BLM (Bureau of Land Managment, takie ichniejsze Lasy Państwowe). Obowiązuje tam zasada „kto pierwszy, ten lepszy”, a ilość miejsc ograniczona. Jednak patrząc na znikomą ilość turystów obstawiam, że będziemy tam sami…
Do pola niby niecałe 100 km, ale za to wąskim, zakręciarskim i dziurawym asfaltem przez przełęcz Shermana (2804 m n.p.m.) – z punktu E do F na naszym tracku
Jest górzyście i coraz chłodniej
Przełęcz Shermana:
Jest 20 stopni! 30 mniej niż wczoraj!
Jedziemy 2 godziny slalomem między rzucającymi się nam pod koła mikrowiewiórkami. Po trzydziestej przestaliśmy liczyć. Stały sobie na poboczu, a jak auto nadjeżdżało, to przebiegały tuż pod kołami.
Nie do końca wiem, co to było, albo młoda wiewiórka szara (tylko czemu nie było ani jednej dorosłej?) albo wiewiórka Douglasa.
I do tego jeszcze kilka zajęcy (tutejszy gatunek – zająć wielkouchy)
Przez 2 godziny jazdy mijamy może 2 auta, dojeżdżamy na pole namiotowe, o dziwo kilka miejsc zajętych.
To nasze pierwsze pole BLM, płaci się znów kopertką i skrzyneczką, dojazd do każdego miejsca asfaltowy, no i są ubikacje – czyste, z papierem, ale typu „sławojka”, czyli kibelek umocowany nad dziurą w ziemi.
Na każdym polu i parkingu stoją identyczne
Nasze miejsce:
No i skrzyneczki „antymisiowe” na przechowywanie jedzenia na każdym miejscu.
„Raf, może jednak trzeba było zapakować coś z długim rękawem?”
„Dobra, wyciągam śpiwory”.
W nocy było +12 !
cdn