Dzień trzeci, czyli spełniamy marzenia Rafa
Raf, niespełniony leśnik, od samego początku wrzucił w plan sekwoje. Park Narodowy sekwoi był zdecydowanie za daleko, ale wygooglowałam, że Las Narodowy niewiele mu ustępuje i polecają "Trail of 100 Giants" czyli szlak 100 gigantów. Nadal cały dzień jazdy, no ale czegóż się nie robi dla spełniania marzeń
Ruszamy z naszego biwaku na południe stanową 178. Jest pusto, a krajobraz nienachalny
Dojeżdżamy do przemysłowego miasteczka Trona, które mogłoby by tłem dla jakiś filmów post-apo, gdyby nie ludzie i wagony towarowe.
Jest biednie i zaniedbanie, ale wokół każdego domku stoją po 3-4 samochody, mniej lub bardziej na chodzie. Więcej tych mniej.
Mało kalifornijsko to wygląda...
W Tronie eksploatuje się wyschnięte jezioro Searles Lake z unikalnym skupiskiem minerałów ewaporacyjnych powstałych w wyniku odparowania słonej wody. Są to:
• Trona – Na₃(CO₃)(HCO₃)•2H₂O – główne źródło sody kalcynowanej
• Boraks – Na₂B₄O₇•10H₂O
• Sól kamienna (halit) – NaCl
• Siarczan sodu (mirabilit) – Na₂SO₄•10H₂O
• Bikarbonat sodu – NaHCO₃
Główna firma działająca w regionie, Searles Valley Minerals, przetwarza te minerały i produkuje z nich m.in. sody przemysłowe, środki czystości, szkło, detergenty, a także składniki dla przemysłu chemicznego.
Trona ma szkołę, sklepy itp i jest na środku niczego...
Dojeżdżamy do większego miasteczka, Ridgecrest i nadchodzi moment pierwszego tankowania.
W USA, jak w Rosji - najpierw płacisz, później tankujesz. Cena oczywiście za galon

a spalanie w galonach na mile, albo ile przejedzie mil na 1 galonie. Nawet nie próbujemy przeliczać, ani szukać ile galonów mieści nasz zbiornik (za to wiemy, że mamy 11 galonów wody

).
Dajemy 100$ i lejemy do pełna. Wchodzi za niecałe 80$.
Resztę na szczęście zwracają
Vis a vis stacji widzimy jakiś parko-plac zabaw, próbujemy wybiegać Syneczka, niestety najlepsze, czyli małpi gaj, w remoncie. Korzystając z zasięgu (jest tylko w miastach) oraz faktu, że jest jeszcze wcześnie dzwonimy do babć (9 h różnicy).
Jedziemy na wschód, zaczyna się robić górzyście
To południowy kraniec gór Sierra Nevada, kute ciągną się wzdłuż wschodniej granicy stanu Kalifornia. Przekraczają 4 000 m, ale zdecydowanie bardziej na północ.
Mamy po drodze jezioro - Lake Isabella, grzech nie skorzystać. Jezioro oczywiście sztuczne, więc plaż jak na lekarstwo.
Zajeżdżamy na kemping, wykupujemy "daily use" za pomocą gotówki wkładanej do koperty i skrzyneczki. Kemping świeci pustkami...
Ale jest mokra woda, i nawet ciut chłodna
Pierwszy obiad w interiorze (spaghetti po raz pierwszy, wypływany Syneczek wciąga 2 porcje)
Ruszamy na północ, w górę, drogą 521, wzdłuż malowniczej rzeki Kern. Dolina dość wąska i mocno eksploatowana turystycznie, same lodge i campingi. Tłumów jednak nie ma.
Im dalej, tym mniej ludzi i aut
Rzeka ma nawet wodospady
Dzielnie (aczkolwiek niezbyt szybko) się wspinamy na 2000 m i widzimy coraz więcej spalonego lasu
Raf: "Ale gdyby te sekwoje się spaliły, to chyba by gdzieś pisali, prawda?"
No mam taką nadzieję!
W końcu jest, parking przy szlaku. Oczywiście płatny za pomocą koperty i skrzyneczki, a w zasadzie słupka z kłódką
Tak wygląda człowiek spełniający swoje marzenie
cdn.