...ale życie jest cudem.
Komu są potrzebne komary?
Skoro są, więc są. Skoro mam jeszcze krew która krąży we mnie i Strażniku znaczy, że żyjemy. I dlatego jesteśmy komarom potrzebni.
Po co ja o tym? O pożyciu i komarach?
Tymczasem...
Poniedziałek 14.07.
Szkolenie w Bieszczadach. Kosa i taczka. Artykuły pierwszej potrzeby na mojej wsi.
W czasie między Mateusz krysiowy, U Makumby przywraca mi poprawne działanie zamykanie PaScudy - odcinając czujnik drzwi kierowcy.
Zaraz potem w imię Ojca i ruszamy.
Później potem...
...I znalazłem w końcu pragnień moich przystań...
Mija dokładnie 10 lat, kiedy wyposażeni pierwszy raz w king konga, rozbiliśmy się tu nad Dunajem po raz pierwszy. Genialną, tranzytową miejscówkę wyczaiła Strażnik Domowy.
Darmowy camp sponsorowany przez gminę, z pełnym (darmowym) zapleczem socjalnym. Toalety, prysznice z ciepłą wodą, kuchnia, gaz i prąd. Wszystko za darmo.
Mamy tam "swój" plac. Mamy swoje komary... Tym razem nas oszczędzają. Nie wiadomo tylko - dlaczego...
Domyślam się... Nie kopie się siedzącego na krzesełku, pijącego chłodnego kasztelana. Definitywnie żegnam się z moim sposobem poznawania obcego świata...
Za blisko 200zł wykupione winiety, w planie autostrady... Wszystko po to, by w założonym terminie dostać się do apartamentu z klimatyzacją (działającą), basenem, barem celem wylegiwania się na zmianę... Basen, plaża, basen, plaża... Plaża nad Morzem Czarnym.
Ja chcę leżeć plackiem nad morzem, spać w apartamencie z łazienką...
Ok... Dzwonię do Jovana - Serba udającego Greka.
Poznaliśmy Jovana w niezwykłych okolicznościach przyrody 10 lat temu. Wtedy realizowaliśmy mój plan na Serbię. Golfem 2, który się elektrycznie nam biesił, bo i on miał swój plan.
To była realizacja w pięknym, starym stylu. Golf wydechł nam elektrycznie na eleganckim parkingu przy bulwarze nad Dunajem w Nowym Sadzie.
Była niedziela, my zmęczeni dotarciem nad serbski Dunaj vis a vis Fruszkiej Gory (okolice Głażana). Po szybkim rozbiciu king konga (na prywatnym terenie - naddunajskiej restauracji - za zgodą obsługi bezproblemową) po 20-tej ruszyliśmy podziwiać zamek u podnóża Gory rzecznej.
Zaparkowałem cudnie, nieopodal bulwaru, niedzielnie gratis.
Sił starczyło nam na 40 minutowy spacer. Już w świetle lamp wracamy do Golfa.
Przekręcam klucz w stacyjce a tu nic, nawet mrugnięcia, jakby aku całkowicie wydechło... tylko po czym?
Chwilowo zachodzę w głowę, co tu się wydarza i to wystarczyło, by wzniecić powazny niepokój w Strażniku Domowym.
- Darek, co się stało?!
Nie mogę odpalić, wydechło się aku chyba, dziwne... Spokojnie odpowiadam.
- I co teraz?! Co my teraz zrobimy?! Jezzzzuuu... Niepokój szybko przeszedł w panikę.
Mój Strażnik nie wie jeszcze, że właśnie wszedłem w tryb "wyprawowy". Znam siebie i czuję się w tym stanie doskonale.
- Kasiulku... Uspakajam ciepłym tonem. Obiecuję ci, że najdalej w ciągu dwoch minut rozwiążemy ten problem pozytywnie.
Ale jak?!
- Wraz z drzwiami otworzę się dla ciebie przestrzeń, jakiej nie miałaś jeszcze okazji poznać. Przestrzeń dla otwartych na życie, jak te drzwi teraz.
Otwieram więc drzwi Wieśka, wychodzę na ulicę. Dosłownie w tym momencie zatrzymuje się przy mnie astra z serbską rodziną. Kierowca pyta, czy zwalniam miejsce?
- Tak ale pomożesz mi odpalić aku z kabli.
Ja kabli nie mam. Odpowiada z troską.
- Ale ja mam.
Nie ma problemu!
Cały proces trwał nie dłużej niż obiecane dwie minuty... Na twarzy Strażnika Domowego zdumienie walczy z ulgą. Ja proszę jeszcze Serba o chwilkę cierpliwości. Wyjmuję czerwony, niezmywalny mazak i proszę całą rodzinę o złożenie "podpisów" na golfowej skórze. Tradycja. Wprowadziłem ją w 2015-tym, kiedy leciałem tym golfem do Iranu.
Poncki na Moście Siekierkowskim też swój podpis wtedy (2015) na golfie składał, bo ogarniał mi tłumaczenie przysięgłe tureckie golfowych kwitów. Zdaje się, że w trakcie składania odpadł mi wtedy tylny zderzak zaraz potem. O ile dobrze pamiętam, to auto Ponckiego również się zbiesiło i nim odjechałem odpalaliśmy jego furę z kabli.
Wszystko działo się na tym moście o 2-giej w nocy bodaj
To już nie wróci... choć...
...no więc dzwonię do Jovana...