Ze skurczami dwugłowych nożnych wprowadzam rower na autokamp w Tanvaldzie.
Niebo nad kampem sprasza wszelkie, ciemne chmury, zegar bije na 20.15.
Na kampie jest wolne wifi ale miast z niego skorzystać, dopiero po piśmie obrazkowym pani przy barze łapie stan.
Za to pivo staje na stole w tri miga.
Pytam, do której bar otwarty. Jeszcze pół godziny. Zatem teraz ekspresowo ale jakby w zwolnionym tempie rozbijam się skutecznie na polu.
Nic nie zjem już tego dnia. Nomen omen w ogóle tego dnia nic nie jadłem (i nie zjem). Śniadań nie jadam, we Wrocławiu czasu na przesiadkę miałem nie wiele. W sakwie na ramie tylko kefir.
W Szklarskiej kantor był zamknięty od kwadransa a w Żabce kupiłem zapałki i kawę sypaną.
Liczyłem, że zjem coś na trasie, po czeskiej stronie. Namierzyłem nawet pension, który miał być otwarty z domową kuchnią i ciapovanym ale był zamknięty a pani przez telefon nie pozwoliła się rozbić na polance przed pensionem. Zaprosiła do Harachowa.
Za mną były już dwa ciężkie podjazdy i nie zamierzałem wracać. Przede mną kolejny a wszelkie bary pozamykane na cztery spusty i to nie od wczoraj.
Dlaczego Tanvald? Bo stamtąd można już gdziekolwiek koleją.
Namiot postawiony, siadam przy stole na zewnątrz. Pani zamyka bar i stawia przede mną dwa piwa w plastiku. Patrzę zdziwiony...
Przysiada się do mnie... Svetobeznik. Tak się przedstawia. Po czesku - obieżyświat. Pochodzi z Prichovic. Obserwował mnie już od dłuższego czasu.
Kiedy ze mnie opadły siły wszelkie, on podziwia mnie za determinację.
- Pięknie jest doświadczać drogi. Tak się uczymy, często w bólu i cierpieniu, nie zawsze przychodzi spodziewana nagroda.
Patrzy na mnie i się uśmiecha...
W Prichovicach, ledwie kilka km stąd jest browar Svetobeznik. Jest też muzeum człowieka, którego... nie ma. Na tej wycieczce piwa Svetobeznik nie skosztuję i nie zobaczę tego, czego zobaczyć się nie da a jest. To, że miałem, nie ma już znaczenia.
Korzystam z wi fi, kiedy zaczyna kropić. Prognoza pogody fatalna ale przecież nie zawsze świeci słońce.
W nocy rozpadało się na dobre. Krople deszczu w tempie vivace waliły o tropik a ja biłem się z myślami do rana; co robić, jak jechać. Czy może z rana spakować się i po prostu wrócić do domu jak najszybciej...