Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary Wczoraj, 17:56   #60
Dredd


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 379
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 22 godz 38 min 22 s
Domyślnie

Dzień 22 - Sobota – 6 sierpnia


Rano okazuje się, że nie doceniliśmy irańskich kierowców Choć przed motocyklem stoi latarnia, zaraz za nim zaparkowany jest samochód! Nie wiem jak te konserwy tam wjechały…
Szczęśliwie alarm nie pokazuje, aby był aktywowany, co oznacza, że motocykl nie został puknięty.


594.jpg


Startujemy około 6:00. Jest jeszcze ciemno, około 20 stopni. Pakujemy motocykl, kiedy obok nas przejeżdża na zapakowanym do granic możliwości motorku „zbieracz puszek”. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zanim go zobaczyliśmy, usłyszeliśmy jego śpiew: radosny, spontaniczny, płynący z głębi duszy.

Mamy ok. 399 km do granicy z Turcją. Iran żegna nas ładnymi górkami i zmieniającą się temperaturą: raz jest cieplej, za chwilę wyraźnie zimniej. Ruch umiarkowany, jedzie się dobrze.


596.jpg


597.jpg


Przed granicą robimy zakupy w sklepie: herbata, figi, itp. Zanim zdążyliśmy zapłacić słyszymy uruchomiony alarm w motocyklu: okazało się, że jeden z pracowników sklepu po prostu zapakował się na motocykl, bo chciał sobie na nim posiedzieć i cyknąć fotę…
Jedziemy. Droga ucieka miarowo. Zatrzymuje nas policja – zmierzyli nas radarem. Trudno, będzie pokuta. Uśmiechają się, poklepują mnie po plecach i pokazują, żeby jechać dalej.
Mijamy, ostatnie już irańskie krajobrazy. Trochę żal nam opuszczać ten piękny kraj, który przyjął nas tak gościnnie...


598.jpg


599.jpg


600.jpg


Na przejście graniczne Esendere – Serou docieramy o 10:20.
Łapie nas mały deszczyk – to nowość w Iranie i w ogóle rzadkość na naszych wakacjach. Jednak to tylko kilka kropel.
Momentalnie podchodzi do nas 2 gości prosząc o paszporty. Nie bardzo wiadomo, czy to celnicy czy „pomagacze”, bo ci pierwsi nie używają mundurów. W sumie nie mamy wiele przeciwko skorzystaniu z „pomocy”. O ironio, wyjechać z Iranu wcale nie jest łatwiej niż wjechać. Trzeba zapłacić specjalną opłatę za zatankowane w Iranie tanie paliwo – bez względu na to, czy w baku jest pełno, czy pusto. Swoisty „podatek za tanie paliwo” , liczony jest od pojemności baku. Celnicy wypytują nas czy wieziemy papierosy i jedzenie. Nasi pomagierzy w jednym czy dwóch okienkach wręczają celnikom jakieś niewielkie pieniądze, a mówią nam, że to łapówki.
Tymczasem z białych chmurek wiszących na niebie ponownie spada na nas trochę deszczu – tym razem ciut więcej, ale nie na tyle, żeby powietrze się ochłodziło.
Na koniec zostajemy zastrzeleni ceną, jaką żądają pomagierzy za załatwienie formalności granicznych – 100$! Nie przystajemy oczywiście na tą propozycję i negocjujemy, ale targi idą bardzo opornie. Pokazują na dokument, że większość tej kasy wydali na „podatek paliwowy” i dlatego tak drogo. Nie sądzili, że będę w stanie przeczytać, że to raptem 5 milionów riali, więc tak naprawdę parę groszy. Wtedy twierdzą, że to suma w dolarach… Nie chce nam się dłużej przepychać i kapitulujemy przy 50$ i pozostałościach irańskiej waluty, której i tak nie możemy wywieźć.
Wreszcie otwiera się przed nami potężna, żelazna brama z wizerunkami ajatollahów i wjeżdżamy do innego, z tej perspektywy „zachodniego” świata. Tak, tak – po doświadczeniach irańskiej granicy, turecka to zachód! Tam – chaos, bieganie od okienka do okienka, a tu – pełna kultura, celnicy rozmawiają z nami, uśmiechają się i pomagają w formalnościach (których jest naprawdę mało). Kontrolują bagaże, ale to raczej formalność. W ostatnim okienku trafiamy bardzo ładną, drobną blondyneczkę (oczywiście farbowaną ). Przekraczanie tureckiej granicy to czysta przyjemność!
Trzeba przyznać, że granicę irańsko – turecką pokonaliśmy może i nie tanio, ale za to ekspresowo – zajęło nam to godzinę i 40 minut

Ostatni rzut oka na granicę Irańską – obok wielkiej irańskiej flagi powiewa mała turecka.
Jakże żal jest stamtąd wyjeżdżać – Iran to piękny kraj przyjaznych ludzi!

Za granicą krajobraz, z początku podobny, powoli się zmienia – pluszowe górki przeobrażają się w nagie skały. W górach widoczne fortyfikacje wojskowe. Zastanawiamy się, czy to zmyła, czy celowo są zlokalizowane tak, aby były widoczne. Zatrzymujemy się zjeść ostatnie „irańskie” śniadanie, przyrządzone z wiezionych z nami artykułów.


602.jpg


603.jpg


Droga ładna, po deszczu nie ma tutaj śladu. Jedziemy w kierunku Hakkari – tam możemy zatrzymać się na nocleg. Jednak czas mamy dobry – po przekroczeniu granicy tureckiej zyskaliśmy 1,5h na skutek zmiany czasu, więc decydujemy się jechać dalej. Jedziemy drogą D400 na Sirnak i Midyat. Biegnie ona niedaleko granicy z Irakiem, a potem z Syrią. Widać, że nie jest to spokojne pogranicze: wszędzie bardzo dużo żołnierzy, baz wojskowych, zapór na drogach, tankietek, policji. Co jakiś czas jesteśmy kontrolowani, ale wszystko miło i sprawnie. W większości pytają skąd i dokąd, albo pokazują, żeby nawet się nie zatrzymywać. Mijamy znaki na Irak (nazwy miejscowości na charakterystycznym żółtym tle), ale przy każdym z nich wojsko, albo policja, więc nie udało się zrobić fotki. Góry, wśród których jedziemy są piękne – nic dziwnego, bo jesteśmy na całkiem niezłych wysokościach: od 2000 do 3300 m.n.p.m. Przy czym są tak różnorodne, że aż trudno opisać.


604.jpg


605.jpg


606.jpg


Droga czasami kiepska, prowadzi przez małe wioseczki, wzdłuż rzek. Chłopcy kąpią się w rzece, dziewczynki mają na brzegu babskie posiadówki. Proste życie w rytmie natury.
Przed Sirnak mały chłopiec macha do nas i coś pokazuje, ale my – gamonie - go nie rozumiemy. Szybko okazuje się, że dalej nie da się przejechać. Drogę blokuje zwał piachu w poprzek jezdni. A może dałoby się go pokonać? Korci ta opcja, bo ciekawe co jest za zakrętem. Wchodzę na „wał” zobaczyć czy warto jechać dalej, ale okazuje się, że droga jest zalana – zrobiono tam sztuczny zbiornik wodny.


607.jpg


608.jpg


609.jpg


Wracając podziękowaliśmy chłopcu. Łebek miał około 5 lat i ewidentnie był hersztem grupy. Za nim stała reszta brygady, ale pokazał im, aby nie podchodzili.
Jest już popołudnie i zrobiło się naprawdę ciepło – temperatura przekroczyła 40 stopni, a nawet osiągnęła 45. Skwar potęguje czarny asfalt; dotychczas był szary – z większą ilością kamyczków i nie oddawał temperatury tak intensywnie.
Szczęśliwie nie wjeżdżamy do miasta i nie musimy stać w korkach; Sirnak mijamy obwodnicą.


610.jpg


611.jpg


Piękne, późnopopołudniowe słońce złoci krajobraz, który wydaje się jednocześnie piękny i nierealny. Lokalnego kolorytu dodają spacerujące po miasteczku krowy


612.jpg


613.jpg


W kolejnym miasteczku trafiamy złotnika, gdzie wymieniamy pieniądze. Kurs 17,9 TL za dolara. Chyba wyglądam słabo, bo dostajemy sok z lodem Pytamy o lokantę, czyli lokalną knajpkę. Okazuje się, że brat złotnika prowadzi taki biznes. Przychodzi po nas: to niedaleko.
Jemy mięso z bakłażanem, grillowane warzywa i lawasz. Do tego robiony na miejscu ayran. Pychota! Płacimy ok. 60zł.


614.jpg


615.jpg


Mardin – stare arabskie miasto, które planujemy obejrzeć jest wpisane na Unesco i – sądząc po cenach hoteli – dość popularne. Decydujemy się wobec tego na nocleg w niedalekim Midyat – także starym miasteczku z syryjską starówką.
Mamy namiar na 1 hotel, jednak na miejscu okazuje się, że jest ich więcej, ale droższe: 1000-1200TL (220 – 270zł). Śpimy w Midyat Kent Otel. Pokój skromny, jak za żądaną cenę. Cena pokoju to 900 lir, ale wynegocjowaliśmy, że możemy zostać 2 noce .
Poza tym miejscówka okazała się bardzo fajna: niedaleko hotelu mamy wszystko, czego dusza zapragnie: lokalne życie, fajnie zaopatrzone sklepy, lokanty, herbaciarnie.
Idziemy wobec tego na „czaj” do pobliskiego lokalu, który okazuje się bardzo sympatyczny. Ponieważ jest już po zachodzie słońca, w miasteczku dominują lokalsi: w herbaciarni zostajemy przyjęci bardzo życzliwie. Jest to ogromny plus wybierania na nocleg mniej turystycznych miejscowości. Zmęczenie jednak szybko bierze górę – wracamy do hotelu.

Nasz hotelowy pokój – jak okazało się niebawem – miał także jedną wadę: cienkie ściany. Obok rozegrała się całkiem niezła „rodzinna sprzeczka”. Szybko zdaje się przekroczyła ramy zwykłej kłótni, więc zdecydowaliśmy zawiadomić recepcję, aby ktoś zainterweniował, ale okazało się, że policja została już powiadomiona.
Takim oto sposobem nie udało się nam pójść spać wcześnie


616.jpg


617.jpg


Tego dnia pokonaliśmy 699km.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem