Wdrapujemy się na płaskowyż, ale nie za wysoko, bo przecież wysoko już jesteśmy
Jesteśmy na wycieczce, więc atrakcje po drodze dla turystów musza być.
Np. hodowla lam
a dookoła lata sobie dzikie:
i mniej dzikie:
Czuć, że jesteśmy wysoko:
pierwszy śnieg tej zimy!
Ciągle w górę:
Zatrzymujemy się na przełęczy:
Nawet tu są handlarze, choć pada, wieje i jest przenikliwie zimno:
Ledwo wysiadłam z autobusu, tak się kręci w głowie:
już tylko taka roślinność występuje:
Chwilowo te 4910 m n.p.m. to nasz rekord życiowy
i zjeżdżamy w dół:
miasteczko w dole to nasz cel na dziś:
Nim jednak dostąpimy zaszczytu wjazdu, musimy zapłacić za wjazd na teren parku narodowego (czy coś podobnego). Prawie 100 zł/głowa… Co prawda na 2 tygodnie, ale my jutro wracamy….
W miasteczku Chivay dostajemy obiad (było nawet ceviche) i zostajemy rozlokowani po hotelach i pensjonatach.
Oto nasz pensjonat:
(na szczęście to ten po prawej )
i znowu sprawdza się maksyma „papier wszystko zniesie”. W szczególności piękny opis apartamentu
Nasz ogromny, 3-osobowy apartament:
I ogromna kabina prysznicowa
Na szczęście mamy inną opcję kąpieli – Aquas termales, czyli gorące (baaardzo gorące!) źródła:
Mina Krzycha wyraża wszystko:
Lubię pływalnie z taką woda i takimi widokami !
wieczorem mamy „wieczorek z miejscową kulturą”, zaglądamy, uśmiechamy się i idziemy indywidualnie na piwo.
Kolejny dzień to bardzo wczesna pobudka i w końcu kanion!
cdn.