Odcinek 4, czyli nie po to mamy ze sobą poznaniaka i krakowiaka, żeby płacić jak za zboże
No dobra. To już wiemy, że można dostać się do Aqua Calientes za 80$ w jedną stronę.
Ale nie będziemy przecież płacić tyle za 3 godzinną jazdę takim czymś:
Krzychu robi research w kuzkańskich biurach turystycznych i okazuje się, że istnieją pewne alternatywy.
Cena owych alternatyw zaczyna się od 90 soli, ale po jakimś kwadransie spada do 60 soli, czyli jakiś 80 pln. W obie strony

Alternatywa składa się z busa oraz dwunożnego transportu własnego, czyli nóg.
I zamiast 3 h w pociągu, spędza się jakieś 6-7 w busie i wędruje kolejne 2-3.
Hm. Nie jestem pewna, szczególne tego spacerku z plecakiem w dżungli w porze deszczowej.
Ale zdaje się, że nie bardzo mam coś do gadania.
Krzychu – poznaniak z dziada pradziada, Raf – oszczędny krakowiak… Co ja biedna mogę?
Skoro świt pojawiamy się zatem pod biurem, skąd zostajemy zgarnięci na uliczkę, z której na raz odjeżdża chyba 15 sprinterów i innych podobnych.
Chaos ogólny, każdy kierowca ma listę niemiłosiernie poprzekręcanych nazwisk i każdy wykrzykuje je w tym samym czasie
Po jakiejś pół godziny i pięciu przesiadkach ruszamy.
W busie towarzystwo międzynarodowe, nie tylko my uważamy, że ceny są (bardzo delikatnie ujmując) zawyżone.
Cuzco poza centrum już takie przeciętnie slumsowate:
Ale zaraz za miastem piękne góry (jesteśmy ciągle powyżej 3000 m n.p.m.)
Krzyś patrzy zachwycony, bo wszędzie rosną, ba! kwitną nawet! pyry:
niby lato, ale pora deszczowa, więc wszystko obłędnie zielone:
Droga dość zakręciarska, kierowca tutejszy, więc zakręty bierze prawie bokiem
Wyżej już mniej roślinności:
Po drodze miasto Urubamba:
Przystanek na siku i takie coś przy okazji:
Zatrzymujemy się „na 2 min, bo jeszcze ktoś się dosiądzie” w Ollantaytambo – pięknym miasteczku w górskiej kotlinie:
Latynoskie 2 minuty przechodzą w godzinę, możemy pooglądać lokalną ludność:
Te ubiory nie są dla turystów. Wszystkie wiejskie kobiety są tak ubrane.
Za Ollantaytambo zaczynamy się wspinać ku przełęczy Abra Malaga : 4316 m n.p.m
brrr…
Serpentynami zjeżdżamy w dół. Wysokość + ułańska fantazja kierowcy powoduje, że każdy zaciska zęby i trzyma się za żołądek. A niektórzy wychodzą z autobusu zieloni i pełnym woreczkiem
Dojeżdżamy do Santa Maria, gdzie zjeżdżamy z asfaltu i szutrem dojeżdżamy do Santa Teresy. Długi Sprinter średnio sobie radzi z pokonywaniem brodów i kamieni.
Droga przyczepiona jest do zbocza góry, wąska i świeżo uszkodzona opadami.
Ogólnie staramy się nie patrzeć w dół, gdzie kilometr niżej wije się rzeka. I nie myśleć, ile Sprinterów już tam spadło
Z Santa Teresa zostało już tylko 10 km do końca. Ale to już w zasadzie offroad – sprinter pokonuje tę drogę dokładnie w 45 minut.
Uff, dotarliśmy do stacji Hydroelectrica.
To stacja końcowa Perurail, można zapłacić jakieś chore pieniądze i pojechać 13 km do Aqua Calientes.
Ale my mamy inny plan:
W linii prostej mamy do Machu Picchu dokładnie 1 km. No i chyba 500 m do góry

Ruiny są nawet widoczne.
Ale my musimy przejść się dookoła góry, wzdłuż torów i rzeki, do miasta. I mamy na to 2,5 h, bo w dżungli szybko robi się ciemno
To ruszamy – jak widać większą kupą:
Ci najbogatsi jadą:
Stopa raczej nie złapiemy ale spróbować można
Jakby ktoś miał pomysł, że rowerem albo motkiem – to absolutnie zakazane, rezerwat itp.
widoki są:
Chyba nic nie jedzie
Już po ciemku docieramy do Aquas Calientes.
Wymęczone Jagnię czeka, aż Krzychu wynegocjuje rozsądną cenę:
I kolejny dzień za nami
cdn