Odcinek 4, czyli na czyiś zdjęciach zawsze jest ładniej
- Biiip… biiiip, biiip…
- No dobra Raf, tym razem mnie też to obudziło, ale możemy jednak spać dalej?
- Kto do licha nastawia budzik na taką porę? Ciemno jest! Niedziela jest!
- No jak to kto… Widziałeś tu kogoś poza Niemcami? Śpij!
- Ale po co ten budzik

- Nie słyszałeś wczoraj na recepcji? Że ostatnie wejście do Kolmanskop jest o 10? No to wstają, żeby zdążyć...
- A my ?
- A my się zaczniemy śpieszyć za godzinę, śpij…
Niestety. Budzik niemieckich sąsiadów był jedynie wstępem do pobudki. Za jakieś 10 min otoczyło nas stado koni, z których jeden głośniej od drugiego robił “yyyy-haaaa” czy jakoś tak.
No nic. Przynajmniej na pewno zdążymy do Kolmanskop…
Przed nami 127 km asfaltu. Zdążyliśmy prawie się od niego odzwyczaić

Jedziemy idealnie na zachód, ku Atlantykowi.
Po obu stronach monotonna pustynia.
Czasem jakieś zwierzę (oryks, czyli gatunek antylopy zwany tu częściej Gemsbok):
albo nawet dwa:
Strusi wędrujących nieczynnymi torami jest wyjątkowo dużo. Ciekawe, skąd ten zwyczaj…
W okolicy Aus można też spotkać dzikie konie:
Do końca nie wiadomo, skąd się w Namibii wzięły, prawdopodobnie to zdziczałe stado, jest ich około 150 sztuk. Jedna z teorii mówi, że to pozostałość niemieckiej kawalerii, inna, że uratowały się z rozbitego na Wybrzeżu Szkieletowym statku... W czasie większych susz są dokarmiane i mają specjalne wodopoje , ale i tak nie wyglądają najlepiej…
W połowie drogi zaczynają się ładne wydmy. Ale sprawiają miejscowym co nieco kłopotu.
U nas odśnieżanie, a tu? Odpiaszczanie?
Dojeżdżamy do pierwszej na dziś atrakcji, czyli zasypanego górniczego miasteczka Kolmannskuppe:
Jesteśmy już w obszarze diamentonośnym i absolutnie nie wolno zjeżdżać z drogi. ani podnosić niczego z ziemi
Kolmannskuppe (albo w afrikaans: Kolmanskop) funkcjonowało w latach 1905-1930 jako oaza białych w środku pustyni. Miasteczko miało szkołę, teatr, szpital i inne luksusy. Wodę dowożono z Kapsztadu (! 1000 km!) statkami do portu w Lüderitz…
Kiedy złoże się wyczerpało, kopalnia przeniosła pracowników w inne miejsce.
A teraz można sobie Kolmanskop zwiedzać.
Tony Halik też tu był! Całkiem niedawno
Na sam początek zwiedzania trafia nas szlag. Bo widzimy to:
Co prawda wycieczka zorganizowana, ale zawsze to coś…
Niemiecki Ordnung na całego: 14 identycznych maszynek, do tego wóz serwisowy z kolejnym na pace, widzimy jeszcze osiem kół (kół, nie opon...) na zmianę…
Mijamy ich później cały dzień. Ze względu na kurz, nie bardzo da się jeździć zespołowo
Zgarnia nas pani przewodniczka (ze względu na chłopaków jesteśmy w mniej licznej grupce anglo a nie niemieckojęzycznej) i oprowadza po resztkach miasteczka:
Opisy Kolmanskop w sieci czy relacjach były pełne achów i ochów, rzeczywistość jest nieco skromniejsza.
Ciekawych jest kilka budynków:
No i wanna, w której wszyscy oprócz Niemców robią sobie zdjęcia:
Andrzej filozoficznie stwierdza: “i znów ładniej było na zdjęciach”
Lekko zdegustowani jedziemy na koniec asfaltu, do Lüderitz, gdzie robimy zakupy (namierzenie sklepu spożywczego w Namibii to nie lada wyczyn!) i po raz drugi dopiero tankujemy.
Tankowanie to cała procedura. Jak tylko jedno koło pojawi się w zasięgu stacji, zaczyna machać co najmniej 6 osób, każdy zachęca do wjazdu pod JEGO dystrybutor.
Po wybraniu dystrybutora wszyscy otaczają auto, zaczyna się drużynowe mycie szyb (ale takie porządne, po niemiecku

) oraz oglądanie naklejek.
“Polska? Ale to chyba nie w Afryce, prawda?”
Nalanie 120 litrów trochę trwa, więc mamy sporo czasu na objaśnienia
Jesteśmy mile zakoczeni spalaniem Hiluxa, wyszło niecałe 10 l/100 km, a byliśmy przygotowani na duuużo więcej.
Zaglądamy też nad Ocean Atlantycki, a konkretnie jego zatokę:
Chłopaki koniecznie chcieli się wykąpać, ale po zanurzeniu stóp słyszę:
“Nooo, może innym razem jednak…”
Szybki obiad w przydrożnym barze, gdzie wcinamy kurczaka.
Zgodnie stwierdzamy, że kurczak musiał całe życie biegać wolno, zupełnie inne mięso

Trochę się waham w kwestii sałatki, bo rok temu w Maroko kosztowało mnie to 2 dni latania do łazienki… Ale tu chyba nawet bakterie mówią po niemiecku, bo przez cały wyjazd nic nikomu żołądkowego nie było.
Za wyjątkiem czystej żołądkowej może
Musimy wrócić te 127 km asfaltem do Aus (wybrzeżem się nie da, Sperrgebiet, teren zamknięty, czyli wydobycie diamentów…) i odbijamy na północ. Na szczęście znów szuter
Dzień nam wyszedł samochodowy trochę… Niestety taki urok krajów, gdzie atrakcje występują co mniej więcej 500 km
Ale widoki za oknem, krajobrazy i słońce rekompensują wszystko.
Trafia nam się po raz pierwszy (i ostatni!) tarka. I o dziwo na szutrze kategorii C…
Jedziemy jakieś 100 km, na przemian: tarka, albo kamienista droga. Na jednej i drugiej wybija zęby…
Próbujemy różnych metod, żadna nie jest na 100% skuteczna, trzeba się przemęczyć , i tyle.
Się kurzy:
Na focie widać najważniejszy element Toyoty, czyli lufcik odpowietrzający. Raz zapomnieliśmy go otworzyć. Efekt był straszliwy: na pace wszystko było pokryte grubą warstwą brązowego pyłu...
Czasem się trafia ładny odcinek bez tarki:
Okolica zupełnie bezludna, więc lądujemy na jedynym kempingu w okolicy, w miejscowości Betta. Miejscowość składa się z jednej farmy oraz kempingu na tej farmie właśnie.
Obok rozbija się rodzinka wielopokoleniowa z RPA: dziadkowie, rodzice i dwójka małych dzieci. Bardzo małych
Raf od razu:
“Jagna, tam są małe dzieci. Zobaczysz, będą płakać pół nocy”
“Przestań, wybiegają się i padną jak nieżywe”
“Ale później się obudzą i będą ryczeć. Zobaczysz”
Wieczorem robimy pierwszy przegląd Hiluxa (oczywiście wieści o padniętej turbinie były mocno przesadzone, po prostu auto jest tak słabe, że stwierdziliśmy, że turbina nie może działać).
Trochę jest kurzu:
Szczególnie w filtrze powietrza:
Po tej ciężkiej robocie należy się odpoczynek przy zachodzącym słońcu:
A wieczór upływa wyjątkowo nie przy czerwonym wytrawnym
A mniej więcej o pierwszej w nocy:
“A nie mówiłem, że się będą darły!!!”
cdn...