Noc spędzona w byle jakim miejscu miała być zrekompensowana widokami dnia. Ruszamy.
Pomimo, że omijamy drogi prom, to i tak musimy skorzystać z innego, sporo krótszego i sporo tańszego - ale jednak.
Przez pierwsze minuty rejsu towarzyszą nam dziesiątki mew, które zwabione przysmakami rzucanymi przez turystów robią co chcą... w tym również załatwiają swoje potrzeby nad głowami rozbawionego tłumu. Co celniejszy strzał nagradzany jest oklaskami a poszkodowany znika na moment pod pokładem

Nam się udało i nie zostaliśmy trafieni. Motocykle również całe.
Po ok 30 minutach rejsu pogoda zaczyna się poprawiać, co nas niezmiernie cieszy, bo za chwilę przecież opuszczamy fjord i przenosimy się na asfalt. I tylko czasem, na kilkanaście sekund słonko przykryje jakaś pojedyncza, błąkająca się po niebie chmura. Nie przeszkadza to jednak dzieciom, które biegają ubrane jak by były w słonecznej Hiszpanii. Z rzadka, powiew zimnego wiatru przypomina jednak, gdzie tak naprawdę jesteśmy.
Tu, a właściwie kilkadziesiąt kilometrów za tym tunelem nasze drogi się rozchodzą.
Bartkowi kończy się urlop więc odjeżdża jak najszybciej w kierunku najbliższego portu skąd uda się promem do Polski. Ja zaczynam tu kolejny odcinek swojej przygody...
cdn.