![]() |
„A który to rok?”
2 Załącznik(ów)
"A który to rok?": https://www.youtube.com/clip/UgkxhKN...JmiEdvaP_0dYFi
„W Iranie obowiązuje słoneczny kalendarz hidżry”. Jest to kalendarz muzułmański, w którym czas liczy się od roku, gdy Mahomet opuścił Mekkę udając się do Medyny (hidżra), czyli od 622 AD. Jednak w odróżnieniu od klasycznego kalendarza muzułmańskiego, który bazuje na fazach Księżyca, kalendarz perski jest kalendarzem słonecznym, co oznacza, że jego długość jest zsynchronizowana z obiegiem Ziemi wokół Słońca. Jest więc o 11 dni dłuższy od muzułmańskiego kalendarza księżycowego i tak jak kalendarz gregoriański obejmuje 365 dni w cyklu rocznym plus dodatkowy dzień co 4 lata. Nowy rok (Nowruz) rozpoczyna się w pierwszy dzień astronomicznej wiosny na 20, 21 lub 22 marca w kalendarzu gregoriańskim. Wychodzi więc na to, że obecnie w Iranie mają 1404 rok. Pytanie o rok zadałem Alirezie i jego kumplowi, gdy woziliśmy się po mieście Marand. Jednak ich odpowiedź nieczego nie wyjaśniła, mimo że pytałem 2 razy. Nie wiem, czy nie chcieli odpowiedzieć, czy nie zrozumieli pytania..? Jednak odpowiedź pojawiła kilka dni później, razem z kupionym napojem vitamen. Załącznik 143495 A gdy już myślałem, że wszystko jasne, okazało się, że nie opuszczając Iranu powróciłem do przyszłości... Załącznik 143496 |
Cyprys, Persepolis i Sziraz
28 Załącznik(ów)
Wstaję o 4.08 i o po piątej opuszczam hotel.
Załącznik 143527 Kolejny raz zdarza mi się tu pojechać pod prąd, i to bez żadnej żenady, czy innych wstydliwych uczuć. Przejechałem skręt, bo nie patrzyłem na nawigację. Oni tu zresztą też jeżdżą pod prąd i nikt nie robi z tego żadnej afery. Skoro jedziesz pod prąd, to widocznie masz powód i każdy to szanuje. Normalna rzecz. Cyprys z Abarkuh. Napisy oznajmiają, że jest to pomnik przyrody, ma 25 metrów wysokości i 4000 lat. Starszy od Mojżesza⌠a korona taka gęsta i zielona! Załącznik 143528 Żółw mały, ale nadspodziewanie ciężki! Dobre 3 kilo mięcha! Załącznik 143529 Jem (chyba) typowe śniadanie w postaci jajecznicy z pomidorami, zwanego tutaj âomletemâ, podanego z chlebem i obraną cebulką. Załącznik 143530 Krajobraz się zmienia. Wokół zrobiło się zielono i ładnie. Sztucznie nawadniane pola ryżowe. Załącznik 143531 Persepolis, najsłynniejsze ruiny starożytnej Persji. Miasto założone 2500 lat temu przez Dariusza I było jedną z 5 stolic imperium achamenidzkiego. Po 200 latach istnienia Persepolis zostało zdobyte przez Aleksandra Wielkiego, po czym spalone. Wstępnie sceptyczny do zwiedzania ruin, w miarę âjedzeniaâ coraz bardziej mi się tu podoba. Robi to wrażenie na laiku, którym jestem. Półtorej godziny później i po wypiciu półtora litra wody kończę zwiedzanie starożytnych âkamieniâ. Ludzi było niewiele i cieszę się, że tu byłem. Załącznik 143532 Załącznik 143533 Załącznik 143534 Załącznik 143535 Załącznik 143536 Załącznik 143537 Po powrocie na parking widzę BMW na włoskich blachach i dłuższy czas przyglądam mu się w zdumieniu... Załącznik 143538 Sziraz, całkiem przyjemny Seven Hostel, z wiatrakiem na suficie. Załącznik 143539 Załącznik 143555 Przechadzka po mieście. Załącznik 143541 Załącznik 143542 Załącznik 143543 Zostaję zaproszony do sklepu z instrumentami, fajna opowieść z muzyką w tle i sympatyczni ludzie. Załącznik 143544 Robił klimacik swoim brzdąkaniem: https://soundcloud.com/mech-sciola/2...social_sharing Załącznik 143545 Wieczorny klimat miasta. Gwarnie, ale przyjemnie. Załącznik 143546 Załącznik 143547 Załącznik 143548 Załącznik 143549 Załącznik 143550 Załącznik 143551 Załącznik 143552 Załącznik 143553 Załącznik 143554 Załącznik 143555 |
prędko nikt tam już się chyba nie wybierze
|
Chyba tak, niestety...
Tym bardziej cieszę się, że sam nie odkładałem wyjazdu na później. Lata temu nie zdążyłem odwiedzić Syrii, zabrakło mi wtedy z pół roku... |
„Czy ty wiesz jaki tam jest klimat!? Tam ludzie jaja gotują na piasku!”, czyli w drodze z Shirazu do Bandar-e Abbas
8 Załącznik(ów)
„Czy ty wiesz jaki tam jest klimat!? Tam ludzie jaja gotują na piasku!” - https://youtube.com/clip/Ugkx_UUdbAH...x286nPmYYXI0NZ
Wczoraj wieczorem pani przygotowała mi śniadanie na dziś: 3 jajeczka na twardo, orzechy włoskie, kawałek sera i chleb. Prosto i smacznie. Z hostelu wyruszam o 5.10. Półtorej godziny później jest 21C. Jadę na południowy wschód. Załącznik 143578 Śmieszna sytuacja. Ciągnę dwupasmówką i przez dobrych kilkanaście kilometrów nie mogę się uwolnić od jadącego na pusto niebeskiego zamyada. Gdy tylko zwalniam ze 120 km/h do 117-115, ten za chwilę mnie dogania i wyprzedza, jak wariat. Później jadę dalej swoim tempem, ale wiadomo jak jest, zamyad chwilowo poleciał naprzód, ale gdy coś go przyblokuje, to trwa wieki zanim znowu się rozpędzi, więc ja po niedługiej chwili go doganiam, spokojnie wyprzedzając kilka samochodów na raz łącznie z nim. W końcu mam tego dość i gdy zamyad zajmuje lewy pas snując się za ciężarówką 80 km/h pod górkę, daję w palnik i prześlizguję się między pasami ruchu, oddychając z ulgą. Ale 2-3 kilometry dalej patrzę, że jest stacja benzynowa, kurczę…! Za późno ją zobaczyłem, ale nic, wjeżdżam pod prąd, czyli wyjazdem ze stacji. Podjeżdżam do dystrybutora, a z przeciwka jedzie znany mi pusty zamyad… Gęba kierowcy roześmiana, szczerzy się do mnie i macha ręką… A ja głupi myślałem, że te wyścigi to na poważnie:) Załącznik 143579 O 8.30 jest 30C, ostatnie 50 kilometrów strasznie chce mi się spać. Sklep przy stacji benzynowej. Podjeżdża peżot, wysiada 2 koleżków i próbujemy gadać. Jeden z nich mówi po francusku, to język którego nigdy nawet nie liznąłem. Domyślam się, że w Polsce ma mamę. Bardzo sympatyczni. Kontakt trwa 2 minuty. Gdy wychodzą ze sklepu podaje mi kupione przed chwilą orzeszki arachidowe, równocześnie robiąc dłonią gest odkręcania manetki gazu motocykla, a z francusko-angielskich słów domyślam się, że dobrze mi zrobią:) Jakże przyjazny, naturalny i wielkoduszny gest! Wsiadają do samochodu i odjeżdżają. Wszystko to trwa tak krótko, że nawet nie pstryknęliśmy sobie zdjęcia. Kruszę otoczone solą łupiny i z wdzięcznością wcinam orzechy. Załącznik 143580 Im dalej na południe, tym miejscowi bardziej otwarci na kontakt z przybyszem obcej cywilizacji. Na kolejnym przystanku zagaduje mnie człowiek i prosi o wspólne zdjęcie, a potem o mój numer, by kontaktować się ze mną przez WhatsApp. Na następnym postoju podobna sytuacja. Standardowe pytania z gościem w sklepie przy użyciu translatora. I czy mi czegoś nie potrzeba. I że bardzo się cieszy, że go odwiedziłem. A w jakim języku mówimy w Polsce. Polskim – odpowiadam. Czy to jest to samo, co angielski? – pyta, a ja spoglądam na niego ze zdziwieniem autystyka. Po chwili do sklepu wchodzi kolejny klient w wieku około 65 lat i zwraca się do mnie wyniesionymi pewnie jeszcze ze szkoły angielskimi formułkami. Mam wrażenie, że nie rozumie moich odpowiedzi. Dziadek wyciąga telefon, dzwoni do kogoś i zaczynam rozmowę po angielsku z kimś, kto w pierwszym zdaniu konwersacji zaprasza mnie do swojego domu. Grzecznie odmawiam. Na koniec grupowe zdjęcie i prośba o numer mojego telefonu. Ale ja nie używam instagrama. To nic, WhatsApp też może być. Zbyt dużo dzisiaj się nie dzieje. Jadę przed siebie. Jest godzina 12.30 i 40 stopni C. Kurtka szczelnie pozapinana, a szyba kasku zamknięta, bo gdy tylko lekko ją uchylam gorące powietrze parzy mnie w powieki. Powietrze jak z piekarnika. Nie jestem do tego przyzwyczajony. Robię częste przystanki, pewnie co 40 minut, a na każdym z nich „na rozum” wlewam w siebie dużo płynów (zanim poczuję pragnienie). Zawsze też moczę kominiarkę, rękawiczki i koszulkę. Natomiast tenera radzi sobie bardzo dobrze, nie przegrzewa się. Przed wyjazdem martwiłem się też o odporność telefonu na upał, lecz na szczęście nic mu dolega. Nieustannie ziewam, chyba zasnę zanim zdążę się zatrzymać, wciąż nie widzę dobrej miejscówki na postój, wszędzie tylko zalane słońcem puste pobocze drogi. W końcu jest. Jakiś niedokończony garaż lub sklep. Siadam na pustaku i prawie zasypiam. Załącznik 143581 Kupuję 10 litrów paliwa w sklepie „wielobranżowym”. Nie przypuszczałbym, że kraj siedzący na ropie będzie miał problemy z dystrybucją paliw w bardziej cywilizowany sposób. Załącznik 143582 Załącznik 143583 Kręta dwupasmówka, podjazd pod górę. Na lewym pasie rozkraczony TIR, za nim – zamiast trójkąta ostrzegawczego (nie widziałem takiego w całym Iranie) – 3 kamienie wielkości główek kapusty. Prawym pasem sunie sznur ciężarówek ze stałą prędkością 10 km/h. Od kilkudziesięciu kilometrów na drodze panuje dziwna nerwowość. Częste przypadki wyprzedzania na trzeciego. Gorąco, a ślamazarna jazda za ciężarówkami jeszcze potęguje te wrażenia. Coolant 102C, temperatura 43C. Ciężko mi się jedzie. Popołudniu przyjeżdżam w końcu do Hotelu Geno w Bandar-e Abbas. W pokoju za 15 melonów riali wali fajami, klima ma jedynie funkcję dmuchania (chłodzenia brak), ręczników i papieru toaletowego też brak. Ale są za to hotelowe klapki:) a motocykl stoi na zamkniętym terenie, tuż za moimi drzwiami do pokoju. Załącznik 143584 Przed 18.00 jadę do portu z zamiarem popłynięcia na wyspę Ormuz. Wyspa niewielka, blisko lądu, więc w sam raz żeby ją dziś wieczorem zwiedzić i wrócić na noc do hotelu – myślę sobie. Port promowy niezbyt duży, koleżka na bramie każe mi podjeżdżać z innej strony. Zachodzę do czegoś między kapitanatem a budką ciecia. W pokoju człowiek w mundurze, ni w ząb mnie nie rozumie, ale po chwili przychodzi bardziej kumaty i mówi, że jeśli dzisiaj tam popłynę, to już zostanę na wyspie, bo powrotnego promu do Bandar-e Abbas dziś już nie będzie. No cóż, trudno, daruję sobie Ormuz. Jutro o 7.00 odpływa pierwszy prom na Qeshm i mam przyjść normalnie do terminala pasażerskiego, by kupić bilet. Dobra, dziękuję, do widzenia! Do terminala idę od razu, ale bilet na prom można kupić tylko w dniu wypłynięcia. Otwierają o 6.00 i zamierzam tam być tuż po otwarciu. Wody zatoki przy brzegu są tak płytkie, że nie myślę nawet o zamoczeniu stopy. Załącznik 143585 Jadę do centrum tego miasta, parkuję przy największym „bazarze” i lecę po szamę. W knajpie, gdzie jem shoarma sandwicz termometr pokazuje 25C i zaraz po wejściu do niej mam wrażenie, że wszedłem do chłodni. Nic dziwnego, bo na zewnątrz wciąż jest 37C. Natomiast gdy po zjedzeniu opuszczam knajpę, to jakbym wszedł do piekarnika. Zabiją mnie te zmiany temperatury. |
Podziwiam jak piszesz o temperaturach. Miałem dluuuugi przelot przez Włochy 38c w cieniu, cegłą. Zero wiatru plus żar od silnika /nołmenołmen był to jeden z powodów sprzedaży/ - serio myślałem że szczeznę. A gdzie 40+ ofak:/
|
Brat Nicolasa Cage’a
17 Załącznik(ów)
Wczoraj wydawało mi się, że zrobiłem rozpoznanie sytuacji z promem, ale wychodzi na to, że tylko mi się wydawało. O godzinie 6.10 na pewniaka podchodzę do pani sprzedającej bilety, a ta mi mówi (używając translatora), że mam się stawić naprzeciwko pirsa nr 10 u ochroniarzy. Popylam więc tam i gdy jestem blisko⌠opadają mi ręce. Przecież byłem już tu wczoraj! Jednak wchodzę do środka, bo czas leci. Za biurkiem ten sam wczorajszy, niekumaty-znudzony-w klapkach ochroniarz. Mówię co i jak. Koleś jest spowolniony, czy to z natury, czy z powodu wczesnej pory, nie wiem. Po-wo-li się-ga za słu-cha-wkę telefonu i dzwoni, a wynik rozmowy jest nijaki. Dzwoni gdzieś indziej. Nikt nie odbiera. Czas leci, jest już 6.20. Sięga po krótkofalówkę, rozmawia i następnie każe mi wracać do kasy po ten bilet. Wracam i upieram się, żeby sprzedała mi ten cholerny bilet! Jest sukces, mam w ręku bilet za 7 melonów (notabene, cena niemal jak za noc w hotelu) na prom. Podjeżdżam do promu, oddaję bilet, zjeżdżam po trapie w dół.
Załącznik 143598 Okazuje się, że prom, na który wsiadają ludzie (pomarańczowy po prawej), odpływający o 7.00 wcale mnie nie zabierze, bo motocykl nie "przejdzie" przez drzwi, które są za wąskie. Weźmie mnie za to ten po lewej, odpływający o 7.30. Kwadrans przed czasem dumny figo-fago (majtek albo sam kapitan?) pozwala mi "zamustrować" się wraz z motocyklem na pokład. Okazuje się, że należy się jeszcze zapłata za przewóz motocykla. Jak to? Przecież kupiłem bilet! Bilet miałeś na siebie, za motocykl trzeba płacić. Dobra, ile? 5 milionów riali. A dostanę bilet (kwitek) za te 5 milionów? Chwilę się przekomarzam, ale szybko zdaję sobie sprawę, że nic nie ugram. Daję kasę, biletu oczywiście nie otrzymuję. Dostaję za to polecenie wejścia do "przedziału" i zajęcia siedzącego miejsca. Załącznik 143599 Wchodzę więc i zasiadam. Zimno tu jak w chłodni, dlatego od razu wkładam na siebie polar, a i tak komfortu cieplnego brak. Jestem jedynym pasażerem, lecz z każdą minutą przybywają następni. Z telewizora leci serial z perskim Nicolasem Cage'em w roli głównej. Gdy prom odbija od brzegu, głośność telewizora zostaje zwiększona do maksimum. Po 45 minutach rejsu zostaję zawołany, by się zbierać. Idę do tenery, wkładam i przekręcam kluczyk w stacyjce i widzę, że w czasie, gdy ja byłem zagłuszany perskim serialem, jeden z drugim koleżka bawili się w easy Riderów na moim motocyklu. Wyświetlacz nie pokazuje bowiem jedynki - jak go zostawiłem, lecz szóstkę. Wyrażam swoje oburzenie, wplatając w angielskie zwroty, swojską partykułę wzmacniającą Załącznik 143600 Załącznik 143601 No, ale czy nie na tym polega podróż? Na akceptacji wszystkiego co cię spotyka? - dyskutuję sam ze sobą. Stars Valley. Załącznik 143602 Załącznik 143603 Załącznik 143604 Załącznik 143605 Chahkuh (Chahkooh) Kanion robi na mnie duże wrażenie i kojarzy mi się z filmem "127 godzin". Jest samo południe i oszałamiająco gorąco. Jednocześnie pięknie! Kanion wziął swoją nazwę Chahkooh (Góra Studni), od znajdujących się na jego dnie naturalnych studni. Zaraz na początku kanionu pozdrawia mnie ubrany na biało dziadek siedzący w cieniu pod ścianą. Gdy się do niego zbliżam, wstaje i pyta, czy bym się czasem nie chciał odświeżyć, ochłodzić i napić wody. Nie, dziękuję, jestem całkiem rześki! - uśmiecham się szeroko. Widzę jednak, że podchodzi do jednej z 3 betonowych studni i wrzuca zawieszony na białej lince metalowy kubełek. Już sam tylko dźwięk wpadającego do wody 15 metrów niżej w studni wiaderka, i rozchlapujących się kropel podczas jego wyciągania, odbijający się echem po jej ścianach jest tak orzeźwiający i sugestywny, że za ten sam dźwięk należała mu się zapłata! Nie licząc 2 spotkanych osób, jestem tutaj całkiem sam, jest wspaniale! Załącznik 143609 Załącznik 143610 Załącznik 143611 Załącznik 143612 Załącznik 143613 Załącznik 143614 Jadę dalej. Załącznik 143606 Załącznik 143607 Załącznik 143608 |
Boregheh lub betula
11 Załącznik(ów)
Kieruję się na przeprawę promową w centralnej części wyspy, z Bandar Laft do Bandar-e Pol.
Załącznik 143623 Przed wjazdem do portu jest bramka z rutynową kontrolą paszportową. To typowy prom dla samochodów, osoby poruszające się piechotą można policzyć na palcach jednej ręki. Transport bezpłatny. Ustawiam motocykl pod ścianą i obok zauważam dwie starsze kobiety siedzące w cieniu. Na twarzach mają dziwne, chyba metalowe maski. Pierwszy raz coś takiego widzę! Robię zdjęcie, niby motocyklowi na promie. Brakuje mi jednak odwagi, by podejść i spytać o zgodę na zrobienie zdjęcia ich zamaskowanym twarzom. Może, gdyby były młodsze? W pierwszej chwili insynuuję sobie, że muszą coś takiego nosić za karę. Drugiej chwili już nie mam, bo gdy tylko prom rusza, kobiety tracą tutaj swoje zacienione miejsce i przenoszą się na drugi koniec promu. Załącznik 143622 Okazuje się jednak, że to nie żadna kara czy tortura, lecz tradycyjne maski, zwane boregheh lub betula. Noszą je kobiety z mniejszości etnicznej Bandari na południu Iranu, zwłaszcza na wyspach Zatoki Perskiej, czyli tu gdzie teraz jestem. Te kolorowe, a często metaliczne maski zakrywające brwi i nos są lokalną odmianą hidżabu, czyli muzułmańskich zasad skromnego ubioru. Kolory i kształty symbolizują status społeczny i przynależność plemienną [poniższe foty z internetu] Załącznik 143631 Załącznik 143632 W Bandar-e Lengeh przy pomocy taksówkarzy znajduję pierwszy lepszy hotel klasy mocno robotniczej. Sympatyczny recepcjonista po angielsku nie rozumie i nie mówi dosłownie nic. Nie mogę się z nim dogadać, ale postanawiam skorzystać z koła ratunkowego w postaci telefonu do przyjaciela. Wyciągam numer komórki Kourosh’a, perskiego Amerykanina poznanego w Isfahanie i pokazuję wąsaczowi, by zadzwonił. Kourosh odbiera telefon i dogadujemy szczegóły. Otrzymuję najbardziej obskurny pokój, w jakim dotąd spałem w Iranie, za 9 melonów riali. Z sufitu łuszczy się farba, klimatyzator ma chyba z 50 lat, ale działa, a pościel jest czysta. Hotel nie ma parkingu, a krótki wewnętrzny korytarz jest zbyt ciasny, by postawić w nim motocykl, zostawiam go więc na chodniku pod oknem, przy ruchliwej ulicy. Załącznik 143624 Załącznik 143630 Chwilę potem do recepcji przychodzi czarna murzyna i gdy mnie widzi, pyta czy mówię po angielsku. Surafel, bo tak ma na imię ten sympatyczny człowiek, pochodzi z Etiopii i jest marynarzem, konkretnie drugim oficerem na statku kontenerowcu, którym pływa głównie do Ameryki Południowej. W hotelu mieszka drugi dzień i nie ma do kogo otworzyć gęby, nikt nie zna angielskiego. Co więcej, z liczącej 30 osób załogi jego statku też nikt nie włada językiem Szekspira, nawet jego agent, który teraz w mieście załatwia dla niego dokumenty przed dalszym rejsem. A pływa już 4 miesiące, więc rozumiem że czuje potrzebę wygadania się. Podobno klimat w Etiopii jest znacznie bardziej komfortowy niż tutaj, tam jest teraz jedyne 30C. W Etiopii mają ponad 80 języków, sytuacja polityczna słaba, wojny. Rozmawiamy w telegraficznym skrócie i obaj cieszymy się z tej chwili rozmowy, ale właśnie przyjechał po niego wspomniany agent i już zabiera go na statek. Załącznik 143626 Schodzę na dół i kręcę się przy motocyklu, gdy pojawia się koleżka mówiąc, że jest szefem zarówno tego hotelu, jak i przylegającej bezpośrednio do niego kebabowni. Postaw motocykl bezpośrednio przed szklanymi drzwiami mojego kebsa, żebym go widział. Zamykam o północy, a wtedy możesz go wstawić do środka knajpy. Super, ale ja idę spać przed 22.00, bo rano się zbieram – mówię. Dobra, nic się nie martw, ja ci go wstawię do środka knajpy. A teraz chodźmy na górę do recepcji, obgadamy to jeszcze. Idę więc za nim, zdziwiony, ale zadowolony. Rzeczywiście, recepcjonista robi szefowi miejsce w fotelu i ustalamy, że nie będę blokować kierownicy motocykla, ani włączać żadnych alarmów i on zrobi jak powiedział. Rano weźmiesz klucz od kebsa z portierni i sobie otworzysz. No dobra, dzięki stary! Tylko pamiętaj, to jest naprawdę ciężki motocykl (nie taki jak te wasze pierdzipędy, dodaję w myślach). A co ty się martwisz, ja w swoim życiu miałem kilkanaście dużych motocykli, powiedział i zaczął wyliczankę… z której nic nie zapamiętałem. Może jestem naiwny, ale nie potrafiłem się przejąć pozostawieniem tenery do północy przy ruchliwej ulicy, ani jej przetaczaniem przez hotelarza. Zasnąłem szybko snem sprawiedliwego. Załącznik 143625 Nie wyspałem się jednak wcale, bo budzę się parę minut po północy, jakbym miał budzik w głowie. Wyglądam na dół przez okno i widzę, że motocykl stoi na swoim miejscu, wcale nie zabrany do przytulnego wnętrza kebabowni. Stoi na swoim miejscu, lecz zwrócony w odwrotną stronę, niż ja go zostawiłem… Widać koleś zmienił plany… Trudno, niech stoi, jak stoi. Jakoś trwam do rana za wiele nie śpiąc, bo na ulicy wciąż tętni życie, którego hałasy wlewają się szparami ram okiennych do mojego pokoju. Jeżdżenie, trąbienie, wycie, muzyka, pierdzenie (skuterów), a bardzo wczesnym rankiem sprzątanie ulicy, zamiatanie, targanie kubłów ze śmieciami… Załącznik 143627 Załącznik 143628 Załącznik 143629 |
Rozwozili Tenerą kebsy. Tak było :)
|
Cytat:
:lol8: :lol8::lol8: |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:30. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.